nęła ją nieśmiałość wielka. Każda z przechodzących kobiet miała przy sobie jeśli nie mężczyznę, to drugą kobietę, zapewne przyjaciółkę, z którą szła, rozmawiając lub słuchając, co jej opowiadano. Ona była sama — a choć w dnie powszednie także nikt jej nie towarzyszył, toć w ten gwar niedzielny zawstydziła się swego sieroctwa i osamotnienia, jakby w tem była własna jej wina. Przytem szła z gołą głową, bez kapelusza, błyszcząca tylko odblaskiem swych gładko przyczesanych włosów. Dawała tem świadectwo wielkiego ubóstwa, bo tylko bardzo biedne dziewczęta nie noszą kapeluszy w dnie świąteczne. Nie zazdrościła przecież tych niezwykłych strojów, jakie roztaczały inne kobiety; ona wie, że jest biedną, a drudzy są bogaci. Bóg tak chciał i porozdzielał. Za to w przyszłem życiu setnie wynagrodzi. Zresztą spódnicę ma dosyć porządną, jeszcze całą, a kaftanik perkalikowy, opinający jej piersi, świeżutko wyprasowany i podwiązany pod szyją czerwoną wstążką. Wie, że jest czysto ubrana, a że biednie — nie jej w tem wina. Tylko przykro tak iść samej. Ten i ów się obejrzy, Bóg wie, co może pomyśleć, — że nawet żadna kobieta zadawać się z nią nie chce, skoro idzie tak samopas. To bardzo, bardzo nieprzyjemnie.
Nagle przychodzi jej do głowy Rózia. Prawda — może ona ma dziś „wyjście“ — bardzoby to dobrze było. Tylko że Rózia wychodzi bardzo rzadko w niedzielę, w mleczarni jest w tym dniu nawał zajęcia przy gościach, którzy całemi gromadami zalegają ogródek. Zwykle jedna dziewczyna bywa uwolniona, może teraz właśnie kolej na Rózię wypadła. Trzeba się przekonać. W tym celu Kaśka kieruje się ku mleczarni. Zaszedłszy tam, dowiaduje się, że Rózia opuściła mleczarnię i żyje z „gotowego“. Tak zapewniała sama właścicielka, która dla zbytniego gorąca ustąpiwszy miejsca przy kasie swemu mężowi, sama zasiadła w kuchni, uzbrojona w olbrzymi czerpak do rozlewania mleka.
Kaśka wyszła znów na ulicę i stanęła chwilkę, namyślając się, czy odwiedzić Rózię i zapytać, co miała znaczyć ta zmiana w trybie jej życia. Wahała się przez chwilę.
Przyszedł jej na myśl Feliks. Od czasu owej pa-
Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/104
Ta strona została uwierzytelniona.