kochanek, albo, co gorsza, że ona go przyciągnęła za sobą do bramy. I nawet wytłumaczyć mu nie może tego wszystkiego, bo uciekł przed nią i schował się do swej komórki. A przytem, wypadałoby podziękować. Cóż jednak począć? Wejść do komórki nie wypada. Wyglądałoby to na zaczepkę, a zresztą onaby tego uczynić nigdy nie śmiała. Może jutro nadarzy się lepsza sposobność, gdy będzie schodzić po bułki lub drzewo, wtedy podziękuje mu pięknie i przeprosi, że przez nią miał tyle subjekcji. To przecież bardzo pięknie z jego strony, że tak się zabrał do tego kanoniera; wprawdzie ma nos rozbity, ale to dobrze, że się tylko na tem skończyło. Mogło być o wiele gorzej.
Kaśka wreszcie porusza się i wchodzi na schody.
Ta niedziela cała nie udała się jej. Nie bawiła się, wiele doznała tylko przykrości. Gdyby nie chodziła sama po ulicy, nie narażałaby się na podobne napaście. Lepiej siedzieć już w domu, tylko że to bardzo nieprzyjemnie. Trzy tygodnie harować od świtu do nocki, a później żadnej frajdy nie mieć. I powoli zaczyna zazdrościć innym dziewczynom które, roześmiane, rozbawione, powracają co niedziela do całotygodniowej pracy z większą ochotą, a głową pełną wspomnień dnia dobrze przepędzonego.
Na to wszakże jedyny środek — mieć jakiegoś „kawalera“. Bo z kim iść za rogatkę i zasiąść przy stole? Tylko z „kawalerem“ można iść na spacer i przyjmować od niego fundowanie. To już taki zwyczaj.
Gdy Kaśka weszła do kuchni, ku wielkiemu swemu zdziwieniu ujrzała w żółtawem świetle lampy zgniecioną postać pani, pochylonej nad samowarem. Niezdrowe, nalane ciało na policzkach Julji wzdymało się w nadmiernem wysileniu, a jej ciężki oddech rozlegał się w ciasnem wnętrzu kuchenki przeciągłym świstem. Próbowała rozżarzyć węgle, czerwieniące się na dnie samowaru; porozlewana woda, porozrzucane smolne drzazgi, mnóstwo popsutych zapałek i nadpalonego papieru — świadczyło dostatecznie o długich i uczonych studjach, przedsięwziętych przez tę leniwą istotę, w celu przysposobienia wieczornego posiłku.
Gdy Kaśka stanęła na progu, Julja odwróciła ku
Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/116
Ta strona została uwierzytelniona.