Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/118

Ta strona została uwierzytelniona.

kiej piwnicznej ciemności, a jeszcze siedzieć do późnej nocy?!
— Dlaczego nie poszłaś na spacer? — pyta, siadając na zniszczonem krzesełku.
Dobrze jej w tej atmosferze kuchennej, przymyka oczy i, nie wytężając swej inteligencji, może prowadzić rozmowę, niewymagającą zbytniej ilości słów i podnoszenia głosu.
Zapytuje więc Kaśkę o przyczynę niepójścia „na spacer“ i, zamknąwszy oczy, wyczekuje cierpliwie odpowiedzi, ze zwykłą sobie obojętnością.
Kaśka odpowiada szybko — o! ona z chęcią przeszłaby się po tak pięknej pogodzie, tylko nie miała z kim — ot! wlazła do kościoła i tam siedziała koło Najświętszej Panienki. Samotnej dziewczynie trudno włóczyć się po ulicach, to bardzo źle wygląda.
Julja otwiera oczy i patrzy zdziwiona na Kaśkę.
— Ty nie masz... kawalera? — zapytuje po krótkiem wahaniu.
Kaśka mimowoli wstydzi się swej uczciwości.
— Nie mam, proszę pani — odpowiada kryjąc się w cieniu, dziwnie zmieszana.
Przez kilka tygodni zrobiła postęp znaczny. Dawniej czuła w sobie samej zadowolenie i wystarczała jej pogawędka z niańką, lub samą Pinkusową Lewi. Teraz, gdy została sama, a w dodatku poróżniła się z Rózią, czuje, że tak długo nie potrwa; musi mieć kogoś przychylnego, komuby się zwierzyć z kłopotów, a czasem uśmiechnąć mogła. W dodatku jeszcze wstyd jej doprawdy, że nie ma „kawalera“, — przecież nieułomna, niekoślawa, wyrosła, ba! nawet zanadto, a tak chodzi sama, jakby od niej stronili. Tylko że to ona chce się wydać, a mężczyźni zawsze sobie na żart robią znajomości. Ot! żeby miała jakiego porządnego chłopca, toby już chyba od niego nie uciekała i poszłaby z nim na spacer, a wieczorem, z pozwoleniem państwa, do kuchni by go wpuściła. Tylko poszedłby zawsze punkt o dziewiątej, bo Kaśka nie chciałaby „kumpromitacji“ wobec całej kamienicy.
Gdy pani wyszła z kuchni, a Kaśka, podawszy herbatę, pozostała sama, raz rozbudzone w niej pra-