Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/122

Ta strona została uwierzytelniona.

właśnie jej dobre prowadzenie się ciągnęło Jana bezwiednie; to uparte osamotnienie, na jakie się dobrowolnie skazywała, napełniało go podziwem i — jeśli tego słowa użyć można — szacunkiem.
Zapewne, Marynka była weselsza i o wiele „udatniejsza“ od cichej i spokojnej Kaśki, ale gdyby Jan miał kiedykolwiek myśl do żeniaczki, toby takiego latawca jak Marynka nie wziął. Kochanka — to co innego, a żona — to żona. Jak kochanka z innym chodzi, to nie takie pohańbienie, jakby żona to zrobiła.
Stanowczo Kaśka na żonę lepsza, tylko że Jan nie myśli się żenić, bo to się na djabła zdało. Na kochankę znów Kaśka pójść nie zechce, więc niema o czem myśleć...
Ba! kiedy to myśl sama idzie do niej, jak mucha do miodu! Jan radby myśleć o czem innem, wstyd mu trochę tak od razu przemieniać się w inną skórę — ot! jeszcze gotowi ludzie pomyśleć, że chce iść na tego „ślubnego“, co to go Kaśka wyczekuje.
Gdyby nie to, dawno już byłby do Kaśki się uśmiechnął i uczciwie przemówił. Tylko wczoraj to już zapomniał o wszystkiem — taka go szewcka pasja wzięła na tego kanoniera, który biednej dziewczynie spokoju nie dawał. Dobrze się stało, że Kaśkę obronił, a kanoniera poturbował; tylko względem tego nos, — to nie jest wielka przyjemność. Boli bestja i aż spuchł, tak go kułak kanonierski przywitał...
Z bramy wysunęła się cicho Kaśka i stanęła chwilkę, widocznie bardzo zakłopotana. Pilnowała chwili, w której może sam-na-sam z Janem porozmawiać, i układała noc całą, w jaki sposób do niego przemówi. Gdy wszakże stanęła tuż przed nim, zapomniała zupełnie ułożonych zdań i zmieszała się bardzo.
Bała się szyderstw Jana i, zamiast rozpocząć piękne podziękowanie, stała tak na chodniku, ściskając nerwowo trzymaną w ręku konewkę.
Jan widział ją także. Wydała mu się jeszcze wyższą, tęższą, wychodząc tak nagle z niewielkich drzwiczek, wykrojonych w bramie. W jasnem świetle porannem twarz jej rumieniła się gorącym, różowym odcieniem, ciemniejącym ku skroniom.