Cała gromada zatrzymuje się na środku chodnika, aby rozebrać postawioną kwestję.
Nie mogąc utrzymać się na nogach, kołyszą się bezustannie i plują na brzegi butów, poczem jednak nie omieszkują zacierać fikcyjnych śladów śliny na flizach chodnika.
Kaśka i Jan usuwają się na gościniec, zostawiając hałaśliwej gromadzie wolne pole, to znaczy całą szerokość chodnika. Kaśka pomiędzy tymi pijanymi ludźmi poznaje małego rzeźbiarza z mleczarni.
Stoi pod ścianą kamienicy, oparty plecami o mur, z wyrazem zupełnej obojętności na twarzy. Rysy jego, rzec można, wyglądają jak przysypane popiołem, a w kąciku ust trzyma uparcie dawno zgasłe cygaro. Jest nad wyraz znużony i mimowoli zamyka oczy. Kaśka doznaje uczucia prostej litości na widok tego bezmiernego znużenia i dziwi się, dlaczego ten panicz wstał tak rano, kiedy mógłby się wyspać jeszcze kilka godzin w wygodnem łóżku.
Jan skrzywił usta i patrzy z rodzajem pogardy na grupę pijanych mężczyzn.
Ot! jak się prosty człowiek upije, to nie dziwy, to rzecz zupełnie zwykła, ale „panowie“ z surdutami na grzbiecie robią takie „szpektakle“ w biały dzień... czyste pokaranie.
W dodatku poznaje w niektórych tak zwanych „gazetników“ — bo jak studentom posługiwał, to nieraz go z papierami do „Gazety“ posyłali; bo to studenci — to ludzie dużo piszący! Jan nieraz widział w „jadministracji“ tego pana z wąsami, ba, i tego małego, co go ten wysoki po kapeluszu bez przyczyny wali. Wie, że to „jentelegentniki“, co napiszą to drukują — i ludzie czytają; ale cóż z tego, kiedy się włóczą po knajpach, jak prosty naród, co to prócz kieliszka nic na świecie nie ma.
I zdrowym chłopskim rozumem ocenia całą ohydę podobnych postępków, mówiąc do stojącej obok niego Kaśki:
— A to ci jenteligencja, jak się to wiechciem wala!
Tymczasem wśród grupy pijanych ludzi „wyższych“
Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/128
Ta strona została uwierzytelniona.