Kaśka, posłyszawszy ryk lwicy, przysiadła nagle, pociągając w ten sposób trzymaną w ręku połę „tuziurka“. Jan płacący „antre“, obejrzał się z pogardą.
— To ci odważnica... aż kucnęła, jak lew japę otworzył. No, wstań panna, nic ci się nie stanie... od czegóż ja tu jestem?!
I z nadzwyczajną fantazją przekrzywiwszy czapkę, ujął za rękę Kaśkę, aby wprowadzić ją do środka. Ona szła wolno, przerażona, olśniona niezwykłym widokiem, jaki się przedstawił jej oczom.
Poza nimi postępował ów „oprowadzacz“ w zielonej kurtce. Ze zwykłą sobie obojętnością gotował się do recytowania zwykłych zdań, zastosowanych do każdej klatki. Była to maszyna, wiecznie funkcjonująca, rodzaj perpetuum mobile, błąkającego się wśród płóciennych ścian namiotu.
Kaśka z niezmiernem nabożeństwem weszła do wnętrza menażerji. Na progu przeżegnała się ukradkiem, z obawy przed dzikimi potworami, które z poza zczerniałych krat otwierały swe paszcze.
Jan, przeciwnie, urągał dzikim „bestjom“, przekrzywiał czapkę, a wpakowawszy ręce w kieszenie „tuziurka“, podsuwał się coraz bliżej ku klatkom z dziwną dezinwolturą i brawurą, która w podziw wprowadzała Kaśkę. Wydawał się w tej chwili czemś znacznie wyższem, gdy schwyciwszy długi patyk, wpakował go rysiowi pod nos. Nie! Kaśka nie zrobiłaby tego za nic w świecie. Ona się nawet do kraty nie zbliży, woli się patrzeć zdaleka. Ale Jan śmieje się z jej trwogi i staje się coraz zuchwalszym.
Powoli Kaśka, pociągnięta jego odwagą, nabiera cokolwiek śmiałości i rozgląda się uważniej.
Przed nią na podwyższeniu, ciągnie się cały szereg klatek, opatrzonych od frontowej ściany dość cienkimi żelaznymi prętami. W klatkach tych drzemią lub siedzą wpółsenne zwierzęta, patrzące dziwnym wzrokiem na tłum ludzi, cisnący się koło poręczy.
Wśród cieni, zalegających klatki, błyskają zielonawe oczy pantery lub piwne źrenice rysia.
Lwica tuż obok hieny ułożyła się do snu, wydając od czasu do czasu ryk, więcej do jęku podobny.
Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/149
Ta strona została uwierzytelniona.