W klatkach zwierzęta, zdziwione tym śmiechem, przepełniającym nagle wnętrze namiotu, pootwierały szeroko oczy; ryś cofnął się w głąb klatki, a puhacze przycisnęły się bliżej do siebie.
— Hiena! wykopuje trupy i pożera je żywcem...
W tłumie zrobił się ruch niezwykły. Jan zaopinjował, że to jest „hamatorka kwaśnych jabłek“, a jakiś ułan podawał w wątpliwość owe „żywe trupy“. Ale nie było czasu na dalszą dyskusję, zbliżano się do klatki niedźwiedzia i zewsząd okrzyki zadowolenia witały niekształtną masę, wstrząsającą swe kudły w niepewnem świetle przyczepionej do słupa lampy.
Na widok człowieka w zielonej kurtce, niedźwiedź przywlókł się na sam brzeg klatki. Powstawszy na tylne łapy, wyciągnął przednie, jakby do uścisku, rozsuwając szeroko czarne, jakby nabrzmiałe palce. Człowiek w kurtce przysunął się do klatki i pozwolił zwierzęciu objąć swe ramiona, poddając się z przyjemnością tej niebezpiecznej pieszczocie. I długą chwilę stali tak złączeni, jak dwaj towarzysze niedoli, obaj silni, a mimo to słabi, bo związani niedolą, z której się wyplątać nie mogli, Niedźwiedź, widocznie przywiązany do swego człowieka, mruczał bezustannie, przyciągając go do siebie. W tłumie podziwienie rosło z każdą chwilą: jakto? więc ten „pan“ nie boi się niedźwiedzia? To chyba czarownik.
Kaśka aż całą chustkę wpakowała do gęby, tak bardzo była zdziwiona. Tylko Jan zachował zwykłą równowagę i blagował w sobie tylko właściwy sposób.
Wielka historja! — i on by to sam zrobił, tylko nie ma ochoty, by mu bestja powalała nowy „tuziurek“. To nie żadna sztuka, tylko trzeba mieć moc w rękach.
I szerokiemi, spracowanemi dłońmi wywija przed oczami tłumu, prezentując w mdłem świetle lamp odciśniętą skórę na dłoni i grube, niekształtne palce, zakończone tępo uciętymi paznogciami. Kaśka z uwielbieniem spogląda na te ręce. Muszą być rzeczywiście silne, skoro pan Jan mówi, że można niemi przytrzymać niedźwiedzia.
Ale już wszyscy zwracają się w inną stronę. W ciem-
Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/151
Ta strona została uwierzytelniona.