nym kącie wisi zasłona, maskująca widocznie przejście do dalszych ubikacji menażeryjnych.
Człowiek w zielonej kurtce, wyswobodziwszy się z uścisków niedźwiedzia, staje przed zasłoną i pyta potężnym głosem:
— Lediżerca!... kto chce zobaczyć lediżercę?
W gromadzie robi się ruch gwałtowny. Część widzów nie pojmuje, co znaczy wyraz „lediżerca“. Może to jaki zwierz nieznany, ale pewnie coś osobliwego, skoro go na osobności trzymają. I kilkadziesiąt par źrenic z najwyższą ciekawością stara się przejrzeć zasłonę, kryjącą to dziwo natury, pokazywane pod mianem „lediżercy“.
Ale Jan znów zabiera głos. On wie, co to za djabeł siedzi za tą firanką. On go widział już nieraz. Jest to człowiek, tylko czarny jak kominiarz i zjada ludzkie mięso...
Tłum nie dowierza.
To przecież być nie może, — policaje by na to nie pozwolili. Ale Jan gniewa się i waląc kułakiem w piersi, zaręcza za prawdziwość swych słów. Wtedy powstaje w tłumie chętka obejrzenia potwora zbliska. Dopłacić jednak trzeba szóstaka!... Niejeden odchodzi, zrażony tym podwójnym wydatkiem, wymyślając na przedsiębiorcę menażerji, który każe płacić antre, a mimo to nie pokazuje wszystkiego, co ma w szopie.
Jan wszakże dopłaca żądane dwa szóstaki i, ująwszy Kaśkę za rękę, wprowadza ją za zasłonę. Za nim wchodzi kilkanaście osób z tych, którzy mogą sobie użyć w niedzielę uczciwej rozrywki. Kaśka po raz pierwszy znajduje się w takiem towarzystwie. Czuje się odróżnioną od motłochu i to jej sprawia wielką przyjemność. Ten Jan umie dziewczynę uczcić jak się należy. Aż przyjemność wybrać się z nim na spacer!
Ów „lediżerca“ jest umieszczony w maleńkim kąciku, utworzonym ze złączenia dwóch ścian namiotu. Siedząc na podwyższeniu, pokrytem czerwonem suknem, na tle ciemnej firanki przedstawia się dość efektownie, w dość jasnem oświetleniu kilku lampek naftowych, opatrzonych reflektorami. Rysy jego drobnej twarzy
Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/152
Ta strona została uwierzytelniona.