Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/153

Ta strona została uwierzytelniona.

wskazują pochodzenie żydowskie, a włosy pokręcone, czarne, mają wszelką cechę właściwą izraelskiemu plemieniu. Jest-to poprostu biedny żydek, urodzony w Brodach, pomalowany na czarno i pobierający płacę dwudziestu centów dziennie za jedzenie żywych królików, które obowiązany jest rozszarpywać w oczach publiczności. Żydek ów ma minę człowieka pogodzonego z losem i niezmiernie życzliwie spogląda na tłum, cisnący się u jego stóp. Ubrany w tiunikę z farbowanych piór gęsich i jakiejś brudnej wełnianej tkaniny, wystawia naprzód swą nagą pierś, lśniącą od czarnej farby, którą mu całe ciało pociągnięto. Na głowie ma również koronę z piór gęsich, a w uszach ogromne tombakowe kolczyki, przytwierdzone zapomocą cieniuchnych drucików.
Wszystko to razem sprawia olbrzymie wrażenie na zgromadzonej publiczności, która z wielkim szacunkiem i przestrachem spogląda na tę czarną, nagą, żywiącą się mięsem ludzkiem istotę.
Jan blaguje znowu. Stoi w pierwszym rzędzie i, nie zważając na przerażenie Kaśki, usiłuje wmówić w tłum, że „lediżerca“ za chwilę rzuci się i wybierze kogoś do „zeżarcia“. Jakiś mały, chuderlawy czeladnik kryje się w najodleglejszy kąt z obawy przed spodziewaną napaścią. I w tej maluchnej, zacieśnionej przestrzeni powstaje niepokój wielki. Ludzie mimowoli cisną się do siebie, przerażeni o swe nędzne, wychudłe ciała, które z takim trudem odżywiać muszą. Jakiś ułan przecież nie dowierza słowom Jana, pragnie wyjaśnienia — i dlaczegóżby wpuszczono tu ludzi, jeśli ta potwora rzeczywiście krzywdę sprawić może? Nie! na to by „majstrat“ nie pozwolił i wydał stosowny „befel“. A zresztą, jakby miał kogo zjeść, to pewnie tę tłustą pannę, która tak blisko niego stoi.
I wszystkie oczy zwracają się na Kaśkę, która rzeczywiście w tem całem zgromadzeniu przedstawia najlepszy materjał spożywczy.
Ona, zawstydzona, zmieszana, bezwiednie przysuwa się do Jana, jakby szukając u niego opieki i ratunku.
— Ty! cisarska sługo! — wrzeszczy Jan, rozsta-