wiając szeroko nogi, — stul tam dziapę, bo ci się prababka przyśni, jak cię lunę w kontramarkę!
Kaśka przypomina sobie zajście z kanonierem i przerażona, stara się uspokoić rozdrażnienie Jana, tembardziej, że i ułan chce załatwić sprawę w sposób dość stanowczy. Na szczęście, wnoszą małego białego królika — i ciekawość przemaga drażliwość honoru. Ci panowie milkną i wpatrują się z ciekawością w niezwykły widok, przedstawiający się ich oczom.
Żydek z Brodów chwyta w obie ręce nieszczęśliwego królika, nader zręcznie rozdziera go i, wyjmując z wnętrza ciepłe, krwią ciekące wnętrzności, zaczyna zajadać go bez żadnego wstrętu. Obok niego na estradzie pojawia się człowiek w zielonej kurtce i monotonnym głosem wygłasza następującą tyradę.
— Oto jest lediżerca! po rusku, mieszkaje na libanckoj hore; jak Angliki na Turcję iszli, tak go złowili a oswoili. Pod Wiedniem starą babę złowił, złupił a zjadł!
Schrypnięte tony katarynki wpadały przez zasłonę i mięszały się z głosem mężczyzny. Tak jak ta katarynka, jęcząca w tej chwili Miserere Verdiego, grała wiecznie jedno i to samo, pragnąc rozweselić nędzę, panującą pod płóciennym namiotem, — tak i ten człowiek recytował od lat kilku jedne i te same brednie, włócząc się po rozmaitych zakamarkach, wsiach i miasteczkach.
Na estradzie ludożerca zajadał ciągle królika mięszając farbę swego ciała z krwią zwierzęcia. Było to ohydne rzemiosło, wykonywane dla łatwego zarobku, dziwne w człowieku żydowskiego pochodzenia, który zwykle przekłada drobną ruchliwość handlu nad bezczynne życie. Krew królika ściekała na ziemię, zastygając na suknie, pokrywającem estradę. Pełno było tych plam naokoło, nawet na ścianach namiotu.
Stojąca u stóp podwyższenia garstka ludzi patrzyła w milczeniu na akt rozdzierania królika i, tłumiąc oddech w sobie, śledziła najlżejszy ruch mniemanego ludożercy. Kaśka w przerażeniu przycisnęła się do Jana, który, korzystając z chwilowego zapomnienia
Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/154
Ta strona została uwierzytelniona.