Gdy weszli na Wysoką Górę, zapuścili się w aleje, ocienione gęstemi gałęziami drzew. Drobny żwir chrzęścił pod ich stopami, a drzewa szumiały zrywającym się co chwila wichrem. Kaśka oparła się o niski płotek, okalający dokoła brzeg góry nakształt balustrady. Jan stanął też przy niej, cygaro mu zgasło, usiłował je zapalić, co przy zrywającym się wichrze nie było nazbyt łatwem.
Kaśka tymczasem patrzyła przed siebie z zajęciem wielkiem.
Przed nią, na dole, rozkładało się miasto, imponując na oko swym obszarem i ilością wspanialszych budowli. Rozlewało się jak obszerne jezioro, mające niekształtne, wyszarpane brzegi. Z powodzi dachów i kominów wybiegały wieże kościołów, złocąc swe krzyże w promieniach letniego słońca Zębata wieża ratuszowa prezentowała czarną tarczę zegaru, na którym wskazówki oznaczały piątą godzinę.
Na wzniesieniu cokolwiek za miastem rozsiadła się wspaniała cerkiew, stara, poważnie wznosząc swe mury, podobna do babki, błogosławiącej swe wnuczęta.
Czyste linje Domu Inwalidów, nieposzlakowanie równe, pięknie wyglądały z ciemnej zieloności otaczających dokoła drzew, a w środku miasta okrągła kopuła kościoła OO. Dominikanów wychylała swój grzbiet wypukły, jak olbrzymia tarcza żółwia, grzejącego się na słońcu. I całe miasto leżało ciche, spokojne u stóp tej góry, która wznosiła ponad niem swoje uwieńczone zielonością czoło.
W powodzi tych spokojnych dachów o kominach zda się zastygłych, niesączących nigdzie ani najwęższego pasma dymu, niktby nie przypuszczał tylu nędz moralnych i materjalnych, które pod tymi dachami założyły stałe siedlisko. Był to zwierz uśpiony, nawet łagodny w swym spoczynku, grzejący swój grzbiet w cieple słonecznem, ale wewnątrz kryjący brud, hipokryzję i skończoną ohydę.
Kaśka patrzyła ciągle na to niezliczone mnóstwo domów, rozciągających się u jej stóp. Wiedziała, że miasto rzeczywiście wielkie, ale nie przypuszczała, ażeby zajmowało aż tyle przestrzeni. I błąkała się wzrokiem
Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/156
Ta strona została uwierzytelniona.