Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/171

Ta strona została uwierzytelniona.

Niech będzie tak jak jest, podpalać dom — to byłoby nieuczciwie.
Co innego kilka centów „koszykowego“, to przecież państwa nie zrujnuje. Zresztą, pani sama pokazała jej drogę...
I rozmyśla w ten sposób, wieszając powoli bieliznę, sztuka po sztuce, uważając, aby wszystko się wygodnie rozmieścić udało. Cała nędza skąpego urzędniczego życia prześwieca z tej bielizny o tanich, bazarowych fasonach, z rzadkiego perkalu uszytej. Te koszule o pospolitych haftach; kaftaniki z długimi, ubranymi falbanką rękawami; prześcieradła, obrębione tylko u dołu, niezakończone ani haftem, ani koronką; poszewki, równie trywjalne, jak głowy, które na nich spoczywały; — świadczą zbyt wyraźnie o życiu, pozbawionem wszelkiej elegancji, komfortu, zamiłowania piękna, Kaśka zawiesiła ostatnią spódniczkę i odetchnęła z zadowoleniem. Upał stawał się nadto ciężki do wytrzymania.
Zabrała już pusty kosz, a zamknąwszy kłódkę, gotowała się do odejścia.
Od kilku minut Jan śledził ruchy dziewczyny z wielkiem natężeniem. Niezdrowa żądza zaczynała ogarniać go znowu, a w tem gorąca namiętność jego rosła nad miarę.
Gdy Kaśka przechodziła koło niego, pociągnął ją tak gwałtownie, że mimowoli usiadła na pace. Objął ją wpół i przyciągnął ku sobie. Ona, bezsilna, pozwoliła pocałować się w usta raz, drugi i dziesiąty... Nagle, przyciszony chichot rozległ się pod niskim dachem strychu.
Kaśka, przerażona, spojrzała w stronę, skąd głos pochodził. W otwartych drzwiach wchodowych w jasnej smudze światła stała Marynka, trzymając pod pachą Parysa, który, wywiesiwszy język, dyszał ciężko wśród tego strasznego gorąca. Jak zwykle, dziewczyna ta musiała się zjawić i podpatrzyć ich, kiedy się całowali.
To już zaczynało być nieznośne!
Kaśka zerwała się szybko i, schwyciwszy kosz chciała wyjść ze strychu. Nie było to jednak tak łatwe. Marynka tamowała przejście i stała wciąż we drzwiach, chichocząc się ze źle ukrytą złością.