Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/172

Ta strona została uwierzytelniona.

Nie miała przecież pretensji, ażeby Jan nie miał innej kochanki, skoro się rozeszli w dobrej zgodzie, ale brać po niej Kaśkę — zdało się jej nadto oburzające.
Jan przecież wpadł w gniew i widocznem było, że teraz Marynki wcale oszczędzać nie będzie. Szło mu tak dobrze, a Kaśka pierwszy raz nie odsuwała go od siebie.
Gdyby nie ta nieznośna dziewczyna, kto wie, coby się stać mogło!
Podniósł się więc z paki, a przez zaciśnięte zęby wyszeptał ulubione swoje:
— Psia krew! a! psia krew zwykła!
Marynka przecież nie uważała tej zmiany na twarzy Jana, ona wciąż patrzyła na Kaśkę, uszczęśliwiona ze zmieszania dziewczyny. Nakoniec, nie przestając się chichotać, zapytała:
— Nie widział tu pan Jan przypadkiem „tłumoka?“ tym z magistratu zapodział się gdzieś... pewnikiem jest na strychu!
Kaśka poczerwieniała cała.
Nazywa ją wobec Jana „tłumokiem!“ O! na cztery oczy niech mówi co chce, ale nie przy nim! nie przy nim!
Cały gniew mężczyzny zawiedzionego w swych nadziejach zawrzał w piersi Jana. Marynka w tej chwili staje mu się najwstrętniejszem stworzeniem pod słońcem. Kaśka może być spokojną — on się pomści za nią i za siebie. I cały grad obelg spada nagle na zdziwioną tym wybuchem Marynkę. Jan nazywa ją latawcem, urwipiętą, i ma minę tak groźną, jakby chciał ją zrzucić co najmniej z trzeciego piętra.
Ona przecież nie daje za wygranę. Owa! wielka historja, że im przerwała ich czułości! Taka dziewka, jak Kaśka, to stary praktyk! ona potrafi znów go do kąta zaciągnąć. Tylko czy nie wstyd Janowi zadawać się z taką dziewczyną, która Bóg wie skąd się przywlokła do kamienicy i nawet koszuli na grzbiecie nie ma?
Ale Jan jest już tuż przy niej i piorunującym głosem nakazuje Marynce milczenie. Każdej wolno, tylko nie jej! Ona to nie zasługuje na dobre słowo, włócząc się co tydzień z innym mężczyzną!... od Kaśki jej wara,