wiedzieć, dlaczego pani nie mogła dotrzymać danego przyrzeczenia.
Kaśka zgadza się chętnie i, przygotowawszy kataplazmy, oczekuje nadejścia nocy.
Tymczasem Budowski przeraźliwymi jękami napełnia wnętrze mieszkania. Jego zżółkła, pomarszczona twarz wykrzywia się bezustannie, kurczona bólami, szarpiącymi jego wnętrzności. Julja z apatycznym wyrazem twarzy zmienia kataplazmy, podaje mu cytryny, nie okazując najmniejszego współczucia da cierpień męża. Wygląda jak płatna dozorczyni, zgodzona na dnie do doglądania obojętnego dla niej człowieka.
Myśl jej krąży gdzieindziej, jak przy łóżku chorego. Nie wie, czy Kaśka sprawi się dobrze i opowie istotną przyczynę, która ją zatrzymuje w domu.
Ściemnia się zupełnie.
Kaśka, narzuciwszy chustkę na plecy, wybiega z domu i dąży w stronę, gdzie zwykle oczekuje na Julję jej kochanek. Zdaleka widzi już dwie latarnie, świecące żółtym blaskiem. Zbliża się do powozu i spotyka opartego o drzwiczki młodego, wysokiego mężczyznę. Pali, jak zwykle, papierosa, ale na widok zbliżającej się Kaśki rzuca go na ziemię. Dziwi się jednak, nie dostrzegłszy Julji. Kaśka staje przed nim zmieszana, zadyszana cała od zbyt pośpiesznego biegu.
— Pan zasłabł — mówi szybko, nie podnosząc oczu na patrzącego na nią mężczyznę, — pan zasłabł, a pani robi kataplazmy, przyjść nie może, pięknie pana przeprasza.
To „przeproszenie“ dodała już z własnej głowy. Wydało jej się to o wiele polityczniej. Pani wprawdzie nie mówiła o tem, ale Kaśka wie dobrze, co się komu należy.
Załatwiwszy się w ten sposób, pragnie odejść, ale wysoki mężczyzna przytrzymuje ją za rękę.
— Co pani robi? co? — zapytuje, chcąc zawiązać i przeciągnąć w ten sposób rozmowę.
Kaśka odpowiada chętnie, sądząc, ze ów pan nie dosłyszał, co do niego mówiła.
— Kataplazmy, proszę pana, z siemienia lnianego, i dlatego pana pięknie przeprasza.
Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/175
Ta strona została uwierzytelniona.