kamienie mają to do siebie, że czynią człowieka niezmiernie zgryźliwym i niewyrozumiałym dla drugich.
Kaśka przeto cierpiała bezustannie łajanie i najostrzejsze wymysły, pomimo że dokładała wszelkich starań dla dogodzenia dziwacznemu starcowi.
Pewnego dnia, dusząc się w atmosferze medykamentów i chińskich papierków, nakazał Kaśce przynieść w garnku świeżego powietrza. Kaśka, posłuszna, wybiegła na dziedziniec, łowiąc owo „świeże powietrze“ dużym garnkiem glinianym. Poczem nakryła go szybko blaszaną pokrywką i pobiegła do pokoju pana. Ale to wszystko nie zadowolniło Budowskiego. Wetknąwszy głowę w garnek i odetchnąwszy głęboko, oświadczył Kaśce, ze mu przyniosła stęchłe powietrze, które musiała łowić koło śmietnika.
Nie pomogły zaklęcia Kaśki, która pragnęła przekonać chorego, że „brała“ powietrze ze środka dziedzińca koło kasztanów, Budowski twierdził uparcie, że powietrze jest stęchłe i że śmietnikiem trąci. Był to jeden z tysiąca kaprysów, jakie Kaśka musiała zadawalniać, upadając nieraz z bezsenności i znużenia. Miała jednak jedną wielką pociechę, która osładzała jej ciężkie dnie obecne.
Oto Jan, zaproszony pewnego wieczoru, przyszedł do kuchni i przesiedział kilka godzin, rozmawiając z nią bardzo przyzwoicie. Odtąd przychodził prawie codziennie i siedząc przy stole, patrzył, jak się krzątała po ciasnej kuchence, prasując lub zmywając naczynia. Pani, wyszedłszy do kuchni, zobaczyła Jana, ale on wstał i ukłonił się bardzo grzecznie, czem sobie do reszty zjednał Kaśkę.
Powiedział nawet „całuję rączki“ — a to było szczytem grzeczności z jego strony.
Pani, zapewne ujęta jego uprzejmością, nie zaoponowała przeciw tym wizytom. Owszem, popatrzyła jakoś dziwnie na Kaśkę, a potem na niego, i uśmiechnęła się pobłażająco. Kaśka była tym dowodem łaski tak rozczulona, ze schwyciwszy rękę pani, ucałowała ją gorąco.
Jan zganił natychmiast ten akt pokory.
Ale Kaśka nie zwracała uwagi na podobnego ro-
Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/180
Ta strona została uwierzytelniona.