Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/189

Ta strona została uwierzytelniona.

dzy. Kaśka żyła teraz dziwnem, gorączkowem życiem. Sypiała mało, budząc się co chwila niespokojna, pełna jakichś trwożliwych przeczuć. Zdawało się jej, że musi spaść na nią jakieś wielkie nieszczęście, którego uniknąć nie może. Z Janem stosunek jej nie zmienił się prawie wcale. Mówiła ciągle „nie“, ale czuła już, że słabnie i siły ją opuszczają.
Jan, wypędzony z kuchni, czatował na nią po ciemnych zakątkach, chwytając w przejściu i szepcząc do ucha rzeczy, od których Kaśce w oczach ciemniało.
Zresztą, cały dom popychał ją do upadku: sługi, spoglądające na nią tak, jak się patrzy na zgubioną dziewczynę, — pan, wyrzucający jej co chwila spotkanego w kuchni kochanka. Napróżno zaprzeczała ze łzami w oczach, nikt jej nie wierzył, — zsuwała się nad krawędź przepaści, jak kamień z góry rzucony.
Nie wołała o ratunek, ale chwilami ogarniała ją trwoga, szczególniej, gdy klękła do wieczornego pacierza. Modliła się mało i czuła, że modlitwa nie płynie jej z serca.
Dawniej — miała przesąd, że skoro zaśnie, nie zmówiwszy pacierza, — we śnie zobaczy djabła. Wierzyła w to święcie i za nic nie poszłaby spać bez pacierza. Zwierzyła się z tą swoją wiarą Janowi, który wyśmiał ją i zaręczył, że on nigdy nie mówi pacierza, a mimo to nie widział nigdy we śnie djabła, choć pragnąłby go raz zobaczyć. Kaśka zgorszyła się narazie, ale powoli zaczęła zastanawiać się nad słowami stróża, i rezultatem tego zastanowienia było pewne zaniedbanie owych, tak pilnie odmawianych Zdrowasiek.
Od pewnego czasu Jan stał się dziwnie podejrzliwym i zazdrosnym. Czy z własnej inwencji, czy też ulegając czyimś poszeptom, zaczął wmawiać w siebie, że opór Kaśki ma źródło w jakiejś tajemniczej miłości, której przedmiotem musi być jakaś nieznana mu osobistość.
Napróżno Kaśka zaklinała się, tłumacząc, że nigdy, ale to nigdy nie „bawiła się“ z innym mężczyzną.
Jan trwał ciągle przy swojem, sądząc, że w ten sposób prędzej dojdzie do zamierzonego celu. Był to ostatni środek, — jeśliby ten się nie udał, Jan czuł, że