skiej, dodając, że matka pani umiera. Na Julji wiadomość ta wywarła dość silne wrażenie, bądź-co-bądź, była dzieckiem, i przywiązanie rozbudziło ją na chwilę z latargu, w którym była pogrążona.
Nie odpowiadając ani słowa na zgryźliwe uwagi Budowskiego, że matka zaczęsto umiera, wyszła szybko, nawpół ubrana, z włosami w nieładzie.
Kaśka pobiegła za nią, chcąc jej być pomocną, lecz Julja wstrzymała ją ruchem ręki.
— Daj znać... — wyrzekła tylko, schodząc szybko ze schodów, daj znać, wiesz komu!
Za chwilę znikła na zakręcie, pozostawiając po sobie woń tanich pachnideł i paczulowego mydła. Śpieszyła się bardzo do łoża matki, której choroby tak często używała za pretekst do pokrycia swych niegodziwości. Może sumienie ocknęło się wreszcie w tej wiarołomnej żonie i złej córce.
Kaśka przecież nie zastanawiała się nad tem. Ona wiedziała tylko jedno, że pani kazała jej znów rozmawiać ze swym kochankiem, a Kaśka w głębi duszy nienawidziła tego człowieka. Musi iść przecież i wypełnić rozkaz pani, — inaczej, mogłaby się na gniew narazić.
Gdy wybiła oznaczona godzina, Kaśka zarzuciła chustkę na głowę i wybiegła szybko na ulicę. Przed bramą stał Jan, paląc fajkę. Nie pozdrowił wszakże Kaśki, śledził tylko uważnie jej kroki. Gdy oddaliła się cokolwiek, porwał się z miejsca i pobiegł za nią. W oczach miał niepoczciwą iskrę, a przez zaciśnięte zęby przeciskały się jego zwykle słowa:
— Ach! psia krew zwykła! psia krew zwykła!...
Kaśka prędko przebyła drogę, oddzielającą ją od miejsca, na którem zwykle oczekiwał kochanek jej pani. Spostrzegła go zaraz, palącego, jak zwykle, papieros.
Przystąpiwszy ku niemu, szybko opowiedziała mu przyczynę, niedozwalającą Julji przyjść na schadzkę. Nie dodała jednak — „pani przeprasza“.
Po bliższem zastanowieniu, uważała tę grzeczność za rzecz zupełnie zbyteczną.
Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/191
Ta strona została uwierzytelniona.