Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/192

Ta strona została uwierzytelniona.

On wszakże patrzał na nią z tem samem upodobaniem i ponowił swą propozycję z całą bezczelnością studenta, szczęśliwego w przedpokojowych konkietach. Kaśka, milcząc, odwraca się, pragnąc wrócić do domu, lecz spotyka się oko w oko z Janem.
Ten ostatni stoi na środku ulicy i, nie mogąc słyszeć słów, widzi jednak wszystko. A teraz już wie, dlaczego Kaśka pogardza nim, biednym stróżem! „Cylindry“ na nią czekają... do nich wybiega wieczorem, z tą minką jezuitki, a jemu o buziaka komedyje wyprawia!
Teraz już wie, czego się trzymać z tą obłudnicą.
Ale Kaśka przechodzi mimo niego, pragnąc oddalić się jaknajśpieszniej.
Noc już ciemna, ale latarnie powozu ścielą żółte smugi światła. Kaśka dostrzegła niedobry płomień w oczach Jana, widzi jego twarz skurczoną od wewnętrznej złości. Boi się awantury, skandalu i pragnie zażegnać tę burzę. Wszakże nie może Janowi powiedzieć, że rozmawiała z kochankiem swej pani, — mógłby jeszcze komu opowiedzieć, a ona wie, że to przecież nie są żarty.
Idzie więc szybko w kierunku domu, a za nią postępuje o kilka kroków Jan, z zaciśniętemi pięściami, z siną prawie twarzą. Gdy dochodzą do bramy, Kaśka zatrzymuje się nagle. Deszcz zaczyna padać, mocząc jej chustkę, jedyne okrycie nawet na największe mrozy. Ona wszakże nie uważa na to, cała drżąca i zmieszana zwraca się do Jana.
— Pan Jan... — zaczyna wolno, chcąc się w jakikolwiek sposób usprawiedliwić, ale urywa, targnięta nagle silnie za ramię przez rozwścieklonego stróża.
— Ach! ty jezuitko! — woła Jan, nie zważając na przechodniów, — ty gadzino nieczysta, ty jezuitko faryzejska! to ty po nocy za cylindrami latać będziesz! a mnie to szopy grasz? Ja cię nauczę ludzi tumanić, ja cię nauczę...
Gniew dławi go. Krew bije mu do głowy i zalewa oczy purpurową strugą. Oszalały, bezprzytomny, uderza kilkakrotnie Kaśkę, która zatacza się z jękiem i przyklęka pod silnymi razami.