Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/196

Ta strona została uwierzytelniona.

Straciła już świadomość swych czynów, skórę miała rozpaloną, a wewnątrz zastygło w niej lodowate zimno, od którego zęby jej dzwoniły jak w febrze. Powalanemi cegłą rękami ocierała strugi wody, płynące jej po twarzy; suknie przemoczone ciężyły jej, a chustka na ramionach zdała się stofuntowym ołowiem.
Biegła, jak ścigane zwierzę, wiedząc tylko, że do domu powrócić nie powinna. W bramie musiała przecież spotkać Jana, a na górze czekał na nią pan, który przykazywał jej nie wracać bez pani. Gdzież wszakże tej pani szukać?
Nadomiar złego, nie może sobie przypomnieć, jak się nazywa matka pani. Gdyby się dowlokła na ulicę Berlińską — o kogóż po bramach pytać będzie?
Idzie więc nieznanemi sobie ulicami, słuchając uderzeń miejskich zegarów, których ponure dźwięki wpadają leniwie w przegniłą atmosferę jesienną.
Nagle, zatrzymuje się przerażona.
Wszakże to nie wolno samej dziewczynie błąkać się tak późno w nocy. Patrol zabiera takie włóczęgi i prowadzi na inspekcję. Och! wszystko, tylko nie to... już woli narazić się na razy i łajanie pana.
I chwiejąc się na nogach z osłabienia, kieruje się ku domowi, błądząc jeszcze wśród ulic, ale odgadując prawie instynktem punkt, do którego pcha ją szalona trwoga.
W ciemnościach zdają się ścigać ją widma „policajów“, a złowróżbne półksiężyce, zdobiące ich piersi, błyskają dziwnie groźno w rozgorączkowanej wyobraźni dziewczyny.
Jest już przy bramie i konwulsyjnie chwyta za rączkę od dzwonka.
Gdy Jan otworzył bramę, cofnął się, przerażony tą zmoczoną, bezkształtną masą, wpadającą do bramy z takim pośpiechem. Wprędce jednak poznał Kaśkę, i zatrzasnąwszy drzwi, zabierał się wejść do swej komórki. Ale na głuchy łoskot usuwającego się ciała odwrócił głowę. Pod ścianą czerniło się coś w dziwacznem skróceniu. Postąpił bliżej. Gdy wyciągnął rękę, natrafił na mokrą chustkę, która okrywała plecy Kaśki. Pociągnął za tę chustkę, natrafił na opór. Kaśka usu-