Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/201

Ta strona została uwierzytelniona.

podobnych zobowiązań, mieliby przynajmniej po dziesięć tuzinów żon. Oho! Jan wie już, jak tam się z tego wywinąć; z wielką fantazją przekręca czapkę i powtarza swoją ulubioną przypowiastkę:
— Okręt z głupiemi zatonął...
Nie mówi tego wszakże do Kaśki. O! nie — on umie „politykować“.
Choć Kaśka nie jest „furjatka“, ale mogłaby mu dobrze „przyśpilić“ — a on tego wcale nie pragnie. Owszem, uśmiecha się do niej, gdy przechodzi przez dziedziniec, i nieraz poszuka jej na strychu lub w piwnicy. Ona za jego zbliżeniem drży jak liść i z nieśmiałością wielką poddaje się jego pieszczotom. W tej wysokiej, tęgiej dziewczynie przebija się zalęknienie drobnej dziewczynki — i to ją czyni nad wyraz powabną.
Nie dla Jana wszakże. On, w swem zepsuciu i rozproszonem życiu brukowego zdobywcy, znajduje to zalęknienie nadzwyczaj głupiem, a rumieńce Kaśki drażnią niemile jego trywjalną naturę.
Cóż, u djabła, za miny jezuitki przybiera teraz jeszcze, gdy powinna zrzucić ze siebie skromność, jak niepotrzebną już szmatę? Przedtem, to jeszcze uchodziło, — ale teraz, to się już na nic nie przyda.
I powoli zaczyna Jan oglądać się za nową zdobyczą, zaglądając w oczy dziewczynom, biegnącym po wodę z konewkami, lub śpieszącym na targ z pustym jeszcze koszykiem. To bezustanne pragnienie nowości, które drzemie w krwi każdego mężczyzny, nie dozwala Janowi zadowolnić się jedną na dłuższy czas kochanką.
Zresztą — cóż go wiąże?
Sumienie?
Na tego robaka najlepsza pestkówka, przekręcenie czapki i splunięcie w rynsztok! To zaraz ulży, gdy człowieka taka zmora opadnie. A jak pestkówka nie pomoże, to jest waniljówka, goldwaserka, miętówka i wiele innych kordjałów. A zresztą, po cóż sama mu w ręce lazła? Kiedy taka głupia, to niech ją tam! A wreszcie, cóż złego się stało? — nie umarła przecież. Ba! żeby wszystkie dziewczyny z tego umierały, to zabrakłoby kobiet na świecie.