Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/204

Ta strona została uwierzytelniona.

„Marrony! pieczone, świeże“, rozlegał się z dziwną dokładnością po zasypanym śniegiem placu.
Zima ta była bardzo ciężką dla Kaśki. Oprócz wełnianego kaftanika, za całe okrycie posiadała tylko starą, czarną kamlotową chustkę.
Ta chustka przecież w jesieni okazała się niedostateczną ochroną od zimna, cóż dopiero gdy mrozy nadeszły! Przyszedłszy do Budowskich, Kaśka miała ciepłą wełnianą chustkę, ale podczas choroby Budowskiego Jan tak często przychodził wieczorami! Trzeba go było uczciwie przyjąć, i choć z „koszykowego“ nieraz porządny grosz się uskubał, toć jeszcze trzeba było dokupić tego i owego, bo wstydu przez skąpstwo jeść przecież nie można.
I chustka przewędrowała do handlarki za sumę jednego guldena, który to gulden posłużył na wyprawienie dwóch uczt wieczornych, po których aż Jan głaskał się po żołądku.
Kaśce wtedy było bardzo przyjemnie. Z wilgotnemi od wzruszenia oczami, patrzyła na zadowolnienie Jana, nie myśląc o smutnych następstwach swej gościnności.
Teraz, drżąc od zimna i kryjąc odziębione ręce pod podartą szmatę, nie żałowała również zmarnowanego ciepłego okrycia. Tak być musiało — byle co Janowi na talerz położyć nie mogła.
Zresztą, nie była przyzwyczajona do futer i watówek, nieraz do fabryki biegła boso, w perkalowym kaftaniczku, a zimna nie czuła. Tylko że od kilku tygodni czuje się trochę niezdrową, zmęczoną nad wyraz, i jakaś senność ją dręczy. Zapewne dlatego, że nic jeść nie może, — zapach potraw sprawia jej nudności. Żywi się chlebem, maczanym w occie, a na mięso patrzeć nie może. Nie rozumie, co się dzieje. Dawniej wiecznie była głodna, dziś na myśl o przełknięciu strawy gardło jej zaciska kurcz, a usta ma pełne śliny.
Przy tem ręce, nogi, ciężą jej, jakby z ołowiu. Spałaby chętnie dnie całe, a robota jej zupełnie nie idzie.
Bardzo, bardzo osłabła; wodę nosi z trudnością najwyższą, podłogę, szoruje prawie ze łzami w oczach.