Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/205

Ta strona została uwierzytelniona.

Przytem ma odziębione ręce i nogi.
Buciki podarły się zupełnie i przez szczeliny nabierają do wnętrza śniegu, czepiającego się z uporem zsiniałej z zimna skóry. Ręce jej spuchły jak poduszki i świecą się niby wysmarowane olejem. Kaśka, powróciwszy z miasta, długo musi trzeć palce, zanim poczuje, że do niej rzeczywiście należą. Pod wieczór ręce i nogi palą w nieokreślony sposób, poprostu utrzymać żelaza nie może.
Co chwila tylko wzdycha przyciszonym głosem:
— O Matko Najświętsza!
Są to drobne męczarnie, nieznane zupełnie kobietom, noszącym rękawiczki i buciki na flaneli. W ciasnej tej kuchence dręczy się istota piękna, młoda, wznosząca się wśród trywjalnego otoczenia jak posąg, pełen doskonałych form i harmonji kształtów. A przecież kształty te, poranione, zsiniałe, skurczone cierpieniem, przedstawiają się jak masa, jak maszyna bezduszna, psująca się coraz więcej nadmiarem pracy i zaniedbaniem właścicielki.
W bezustannem zajęciu, zziębnięta lub rozgrzana do potęgi, z rękami poranionemi, z podeszwami spuchniętemi, z grzbietem złamanym, Kaśka stanowi istotny typ tak zwanej „sługi do wszystkiego“, sługi źle płatnej, źle odżywianej, ale zaprzęgniętej do roboty, jak prawdziwe zwierzę. Dawniej zbiegła przynajmniej na dół i na pogawędce z Janem spędziła kilka chwil przyjemnych — dziś i tej rozrywki wyrzec się musi.
Jan staje się coraz mrukliwszym, a chwilami patrzy na nią z podełba, z jakimś złośliwym uśmiechem...
Co więcej — spotkała go kilkakrotnie rozmawiającego z Marynką. Pomimo swej wrodzonej łagodności, zacisnęła pięście i chciała poczęstować Marynkę dobrym kułakiem; ale opamiętała się w czas.
Jakiś wstyd skrępował jej ręce i odeszła pełna smutku i zazdrości.
A więc Jan pogodził się z tą dziewczyną, którą sam „latawcem, wiercipiętą“ przezywał? O! Kaśka dobrze pamięta, jak to było na strychu, i widzi jeszcze, z jaką wściekłością Jan bronił ją przeciw docinkom Marynki.