likaconą skórę, — a ramiona, wspaniałe choć pochylone, biodra jeszcze więcej rozrośnięte i cały szkielet tej kobiety, szkielet olbrzymki, niedający się zwalczyć ani moralnemu, ani fizycznemu cierpieniu, doprasza się koniecznie jednego tylko słowa — „Karjatyda“.
Ponad nią, ponad tą gnębioną ciężkimi warunkami powszedniego bytu Karjatydą, wznosi się szmat nieba szarego, bezbarwnego jak całe życie tej istotnej nędzarki. Czem jest i dokąd dąży podobne jej stworzenie? Jakiż cel nakreślono tam w górze istnieniu tej kobiety wiecznie głodnej, zziębniętej i zmęczonej nadmiarem pracy?
I oczy jej z wyrazem wielkiego smutku błądzą po szarych murach domu i wybiegają wreszcie na rozległy plac, spowity w biały całun, a kończący się długim budynkiem, nazwanym Tandetą.
Czarne barjery, odgraniczające miejsce, na którem się mustrują żołnierze, z dziwną dokładnością rysują się na białem tle śniegu. Żółte mury koszar wznoszą się poważnie z tej puchowej bieli, a wał kolejowy, osrebrzony śniegiem, zatacza swą drogę w śmiałem półkolu.
Kaśka zna dobrze to wszystko! och, nieraz patrzyła na przebiegające pociągi, a Jan tłumaczył jej, czy to sznelcug, czy bombelcug nadchodzi.
Wydało się to jej wtedy bardzo ładne i bardzo wesołe, a świst zbliżającej się lokomotywy wywabił ją nieraz z kuchenki. I ot, teraz nadchodzi właśnie „towarowy“ z niezliczoną ilością wagonów. Wlecze się, jak olbrzymi wąż, a turkot kół najdokładniej słychać.
Kłęby pary wznoszą się w powietrze i, zda się, marzną w zimnej atmosferze. Kaśka ze ściśnionem sercem patrzy na przelatujący pociąg! Miły Boże! gdy szedł „towarowy“, Jan zwykle wychodził na dziedziniec i szybko liczył ilość wagonów. Bywało ich nieraz do pięćdziesięciu ba! czasem i więcej. Kaśka nie mogła wtedy wyjść z podziwu, jak jedna maszyna może tyle wagonów uciągnąć naraz, ale Jan zapewniał ją, że to rzecz nienadzwyczajna. Ba! on by sam to potrafił, gdyby zechciał. To szyny „bestje“ wszystko, według
Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/207
Ta strona została uwierzytelniona.