Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/209

Ta strona została uwierzytelniona.

sterczą szpiczastymi kątami pod perkalem podartego kaftanika. Na chudej szyi widać ślady palców o długich, krogulczo zagiętych paznogciach. Palce te widocznie wpiły się niedawno w szyję tej kobiety i podarły skórę, wyrywając nawet w jednem miejscu kawałeczek ciała. Rana ta czerwona, świeża, niezagojona jeszcze, jątrzy się, jak po ukąszeniu niedobrego zwierzęcia. Pod lewem okiem mieni się skóra żółtawo-niebieskim cieniem, unosząc wychudły policzek w dość znaczną wysokość. Rózia brudną ręką zasłania to podbite oko i blademi ustami usiłuje uśmiechnąć się do witającej ją serdecznie Kaśki.
— Mam do ciebie interes — mówi nakoniec, a głos jej drży od zimna i wewnętrznego wzruszenia; — czy nie można iść do kuchni!
Mówiąc, ogląda się ciągle trwożliwie na drzwi sieni, prowadzące na ulicę, — rzec można, że się bardzo czegoś lęka: może jakiejś pogoni, może właśnie tej ręki, której palce czerwonemi brózdami poorały żółtawą skórę jej szyi.
Kaśka milczy wszakże przez chwilę. Budowski nie pozwala, aby ktokolwiek, oprócz Kaśki, znajdował się w kuchni.
Ale Rózia patrzy błagalnie na Kaśkę i drży z zimna, źle okryta swym podartym perkalikiem. Spódnica, zmaczana na dole, wlecze się zczerniałym od błota kawałem po obu bokach. Poddarta z przodu, odsłania prunelowe buciki podarte, powiązane tasiemką i zbyt krótkie, aby osłonić gołą, zaczerwienioną od zimna nogę.
Kaśka uczuwa litość wielką nad swą przyjaciółką. Ona wie, co to jest zimno, bo sama drży, jakkolwiek jest cieplej ubrana, i z nagłą determinację chwyta Rózię za rękę.
— Chodź! pójdziemy na górę!
Nagle z ciemnego kąta wysunęła się postać mężczyzny. Był to Jan, który podczas przywitania dwóch przyjaciółek usunął się na stronę. Ze swego kąta wszakże obserwował dobrze Rózię. Wydała mu się nędzną, obszarpaną włóczęgą, ale instynktem zwierzęcym odgadł w niej kobietę namiętną, pełną żądzy i nigdy niezaspokojonych pragnień. W tej dziewczynie