fizyczną, jak przed kilku miesiącami nie kryła swego moralnego ubóstwa.
Gdy Kaśka podała jej szklankę gorącej esencji, zabielonej odrobiną mleka i kawałek zczerstwiałego chleba, — chwyciła jadło z jakąś łapczywością. Widocznie dawno nie jadła.
Piła herbatę, parząc sobie język i gardło, a chleb przełykała całymi kawałkami, nie przeżuwszy go pierwej.
Kaśka stała przed nią, wpatrzona ze zdziwieniem w ten szkielet wygłodniały, zziębnięty, posiniaczony.
Mój Boże! ona myślała, że niema na świecie nieszczęśliwszej nad nią istoty, — teraz przekonała się, że są jeszcze większe nędze, większe utrapienia na świecie. Czyż ta żebraczka może być rzeczywiście tą pyszną Rózią, którą Kaśka ostatni raz widziała w mantynowej sukni, przy skrzynce, zastawionej całej resztkami rozlicznych specjałów? Tak jak wtedy nie umiała sobie wytłumaczyć tego dobrobytu, tak teraz nie może zrozumieć przyczyn nagłej nędzy.
O swej urazie już zapomniała; widzi przyjaciółkę nieszczęśliwą, zgłodniałą, obdartą — to jej wystarcza. I w nagłem uniesieniu porywa swą zniszczoną, podartą chustkę, jedyne swe przed zimnem okrycie, a zarzucając na szpiczaste ramiona Rózi, mówi dobrym, pełnym uczucia głosem;.
— Na! ogrzej się!
Ale Rózi jest teraz ciepło zupełnie. Teraz tylko pragnie mówić. Gorąca esencja rozgrzała jej gardło — cały potok zamarzniętych słów przepełnia jej usta. Czyni więc sobie ulgę, zaczynając swą spowiedź od słów:
— Wiesz, ten psubrat wygnał mnie.
Wygnał ją?
Dobrze, ale kto? Kaśka tego zrozumieć nie może. Któż mógł wygnać Rózię z jej własnego mieszkania? Przecież to ona płaciła komorne, a sprzęty także były jej własnością. I pełna naiwnego zdziwienia zapytuje:
— Kto cię wygnał? Dlaczego?
Rózia niecierpliwie wzrusza ramionami.
— A któż, jak nie ten włóczykij, ten utrapieniec, to boże pomiotło, ten rabuśnik Feliks. Wygnał mnie
Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/212
Ta strona została uwierzytelniona.