Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/215

Ta strona została uwierzytelniona.

i patrzącą chmurnie w ziemię. Spodziewała się potępienia ze strony przyjaciółki, która w jej wyobrażeniu pozostała jeszcze ciągle z piętnem uczciwej głupoty na czole. Dlaczegóż dziś właśnie Kaśka nie gani jej postępku, tej chęci okradzenia dawnej swej chlebodawczyni, za co ją dawniej tak surowo gromiła?.
Czyżby i ona sama?..
Ale Kaśka przecina jej domysły. Zdrowym, chłopskim rozumem ogarnia całą sytuację i reasumuje ją w kilku słowach:
— Przecież teraz nie możesz wyjść na ulicę.
Prawda, Rózia nie pomyślała o tem. Po nieudanym zamachu na kasę grubej właścicielki mleczarni, uciekła wprost do Kaśki, pędzona jakimś niewytłumaczonym dla niej instynktem zachowawczym. Zdawało się jej, że ta wielka, silna dziewczyna zdoła ją obronić od wszystkich „policajów“ świata całego.
Teraz jednak zrozumiała całe swoje położenie, w uszach ciągle brzmiał jej wykrzyk pełen groźby i obiecujący spełnienie zawartej treści:
— Zgnijesz w kryminale.
Cóż teraz począć? Wyjść i oddać się tem samem w ręce policji? O! nie, Rózia woli się raczej oblać naftą i podpalić. Tak przynajmniej zapewnia, łkając rozpaczliwie.
Kaśka jednak zbiera całą energję; zapomina o swych własnych troskach i myśli jedynie o zapewnieniu bezpiecznego schronienia swej przyjaciółce.
Tak będzie najlepiej. Rózia ukryje się na strychu, za małem ogrodzeniem, w którem są schowane rozmaite graty, stare dachówki i tym podobne przedmioty.
Jan, gdy go Kaśka poprosi, pozwoli na to z pewnością.
I pełna najlepszych chęci, chwyta za klucz od strychu, zachęcając Rózię do udania się dla zajęcia nowego lokalu. Rózia wszakże ociąga się chwilkę, uprzejmość Kaśki budzi w niej wspomnienie krzywdy, wyrządzonej tej dobrej dziewczynie owego popołudnia niedzielnego, gdy Kaśka przyszła do niej w odwiedziny. Dziś Rózia padła na jej ręce, a ona, zapomniawszy