Cichym głosem zapewnia Rózię, że to przejdzie, bo teraz często napada na nią takie „stumanienie“, tylko że prędko przechodzi. I teraz przejdzie z pewnością, tylko wyjdzie trochę na powietrze.
Rózia okiem doświadczonej kobiety spogląda na przyjaciółkę. Te „stumanienia“ bywają zwykle u dziewczyn podejrzane. Ona sama nie przechodziła tego nigdy, ale napatrzyła się nieraz na takie historje. Nie mówi jednak nic, tylko uśmiecha się dwuznacznie, nie rozumiejąc, dlaczego sprawia jej zadowolenie ten jawny dowód upadku Kaśki. Nawet odbierając dobrodziejstwa z rąk tej dziewczyny, radaby ją widzieć nad przepaścią, jeśli nie na dnie przepaści. Ma w swym charakterze tę trochę zgnilizny, jaką nosi zielonawa cera jej twarzy. Rada wciąga w siebie woń rozkładu swego i drugich, choćby dobrze jej czyniących osób.
Gdy Kaśka zeszła na dziedziniec, znalazła Jana opartego o ścianę śmietnika i wpatrzonego w dal z wyrazem znudzenia na twarzy. Na głos Kaśki odwrócił się niechętnie i słuchał jej słów z widocznem niezadowoleniem. Ona początkowo starała się ułagodzić go i rozruszać, uśmiechając się doń łagodnie, pomimo bezustannych mdłości, które ją trapiły. On pozostał ciągle zachmurzony; dopiero gdy Kaśka zaczęła nieśmiało prosić go, aby pozwolił Rózi przesiedzieć jakiś czas na strychu, rozjaśnił się widocznie.
Owszem, dlaczegóż nie ma pozwolić tej dziewczynie przenocować w schowanku? Cóż to, czy one sądzą, że on z kamienia i na biedę ludzką nie ma wyrozumiałości? On wie, co się należy dla kobiet, i chętnie nie tylko pozwala, ale i siennika nawet pożyczy. Kaśka, pełna wdzięczności, głaszcze go po ramieniu. Mój Boże! ona się tak bała, że Jan ją ofuknie i Rózi precz iść każe; teraz go przeprasza za to posądzenie, — myślała, że jest o wiele niepoczciwszy — ot, jak każdy chłop, który dziewczynami poniewiera.
I chętnie odpowiada na pytania Jana, jakie ten ostatni jej zadaje. Pytania te tyczą się głównie Rózi, — kto jest skąd przybyła, czy ma jakiego kochanka.
Kaśka przedstawia swą przyjaciółkę w jaknajlepszem świetle. Milczy o jej wadach, nie może jednak
Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/217
Ta strona została uwierzytelniona.