podobnie nie miał nigdy dostać. Doskonały swą męską, potężną pięknością, bielał w jasnem świetle, jak zjawisko, urągające swą nagością obydwom apostołom, otulonym po same szyje w długie, fałdziste płaszcze. Piękny i strojny tą nagością, rozsiadł się dumnie na odłamku skały, zapatrzony w przestrzeń, podparty na muskularnej ręce. Niedaleko niego, marmurowa Świtezianka, owinięta przejrzystą siatką, znalezioną pewnie w wód głębinie, wznosiła w górę swą postać białą smukłą jak lilja wodna. Poza nią jedna z artystek dramatu uśmiechała się, prezentując małą główkę, strojną w grecką fryzurę, i smukłą szyjkę, tonącą w falach najdelikatniej rzeźbionych koronek. Biuścik, ten powtórzony kilkakrotnie i porozrzucany w rozmaitych punktach pracowni, mienił się czerwonawą barwą terracotty i ożywiał jakby tchnieniem życia trupią białość gipsu lub szarą powłokę kamienia.
Wreszcie dokoła porozrzucane w najwyższym nieładzie leżały rozmaite ornamenta, sztukaterje, linijki pokruszone medaljony, popiersia kobiece, płaskorzeźby, nogi gipsowe, kawałki rąk lepionych naprędce z gliny, — jakieś twarze, pochwycone w przelocie, — projekta, utworzone w chwili gorączki — słowem, cały ten chaos pełen ułamków, myśli, urywków, próbek talentu, czasem mieszczących w sobie odblask geniuszu czasem, znów zgniecionych potężniejszem nad wszystko działaniem alkoholu. Tylko biust artystki uśmiechał się zawsze poprawny, wykończony, wypieszczony prawie. Ręka, która go tworzyła, musiała być pewna i śmiała, rzec można, że w gorączce, szarpiącej duszę rzeźbiarza, on znajdował odpoczynek, wygładzając te rysy — rzeźbiąc delikatne kontury szyi. I ta uśmiechnięta kobietka, wyglądająca z kącików pracowni, zdawała się tu zapowiedzią jasnej, lepszej przyszłości. Wnosiła ze swym uśmiechem i figlarnem przechyleniem główki woń porządku i perfum do tej ubogiej, a bogatej w talent pracowni młodego chłopca. Była to widocznie Monna Bice Wodnickiego, strojna w koronki, z grzywką przyciętą i starannie zafryzowaną w tysiączne pierścienie.
Kaśka stała długą chwilę na środku pracowni, nie mogąc wyjść ze zdumienia. Ogrom apostołów przera-
Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/228
Ta strona została uwierzytelniona.