uderzył raz jeden tylko, owego pamiętnego wieczoru, kiedy spłakana, zbita, zmęczona, upadła w bramie, tuż przy jego nogach. Od tej chwili nie trącił jej nigdy. Była zanadto dobra, łagodna, aby Jan uciekał się z nią do podobnie przekonywających argumentów. Ale on sądzi, że dobrze jest chwalić się brutalnością przed tą dziewczyną, której twarz nosi niemałe ślady silnej, kościstej, męskiej pięści, i dlatego powtarza ciągle z dziwnym uporem:
— Niemrawa bestja! niemrawa bestja!
Rózia śmieje się, uszczęśliwiona, że i kochanek Kaśki „wydziwia“ na nią. Więc nie jeden Feliks ma taki brzydki zwyczaj poniewierania kochankami i obgadywania ich przed drugiemi dziewczynami. Widocznie, każdy chłop według jednej miary.
— O! co też to pan stróż tak Kaśkę odsądza — zaczyna, chcąc przedłużyć rozmowę. — Kaśka tęga dziewczyna, a pan stróż powinien mieć dla niej konsyderację, bo przecie jesteście parą.
Jeszcze nie skończyła, kiedy Jan przerwał jej gwałtownie:
— Para? hę? może jeszcze Kaśka pedała pannie, co mnie na ślubnego przed ołtarz pociągnie?
— A jakże! rychtyg mi to dziś opowiadała — kłamie Rózia, pragnąc dowiedzieć się więcej jeszcze szczegółów, a nagłe rozdrażnienie Jana jest jej w tem wielką pomocą.
— A to jezuitka! — woła stróż z wzrastającą złością; — ja wiem, że jej ołtarz pachnie, ale to nie ze mną będzie miała taką paradę. Niech sobie szuka innych frajerów, ja tam do żeniaczki nieskory...
— A nie obiecywał jej pan stróż ślubu? — pyta Rózia, — bo to te porządne dziewczyny to nic bez takiej obiecanki nie zrobią.
— Eh! — śmieje się Jan, — obiecanka cacanka, a głupiemu wesele!...
Lecz w głębi duszy myśli inaczej.
Tak! — prawda. Obiecywał się żenić, bo, bądź-co-bądź, Kaśka była jeszcze uczciwą, zanim przez to przeszła. Może nawet źle zrobił, wyrywając się z obietnicą, której dotrzymać nie myślał. Po cóż mu wierzyła?
Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/232
Ta strona została uwierzytelniona.