Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/233

Ta strona została uwierzytelniona.

czyż nie wiedziała, że mężczyzna w danej chwili gotów przysiąc zdjęcie gwiazdy z nieba, a nie pobranie się przed ołtarzem? I dziwna w nim powstaje niechęć i złość przeciw samemu sobie, którą to niechęć zwraca ku Kaśce z całą przewrotną logiką czującego swój błąd mężczyzny.
— Ma pan stróż recht — konkluduje Rózia; — takie tam sznurowanie się na całe życie, to funta kłaków niewarte. To tylko głupie dziewczyny mają ku takiej paradzie chętkę, ja tam wolę na wiarę. Zawsze to w każdej chwili rozleźć się można, bez krzyku i po dobrej woli!
Janowi to rozumowanie trafia bardzo do przekonania.
— Widzę, że z panny bywalec — odzywa się z wielką galanterją; — ja lubię takie dziewczyny, co mają swój rozum, a za księdzem nie patrzą. Takie śluby, to tylko napychanie im kieszeni. Ślub to najlepszy, jak się dziewczyna nada; z taką to wiem, żeby mnie ani pioruny, ani woda nie rozłączyły, choćbym tylko z nią żył na wiarę...
I sam nie rozumiejąc dobrze dlaczego, kłamie znów obietnicę, zastosowaną do pojęć dziewczyny, siedzącej obok niego. Widocznie natura ulicznego pogromcy serc niewieścich zmusza go do ciągłego kłamstwa i uwodzenia pierwszej lepszej kobiety, której obecność obok siebie spostrzega. Z wielkim sprytem umie układać zdania swej rozmowy, aby nie obiecując nic, wprost dać do zrozumienia całą gotowość w wypełnieniu żądań, stawianych mu jako warunki upadku. Tylko że z tą płaską dziewczyną o podsiniałych oczach łatwiej sobie poradzić w chwili rozejścia; ona rozumie to dobrze, że taki Jan całe życie z jedną kobietą wytrwać nie może. Przytem i ona musi lubić zmiany — przynajmniej wygląda na taką. Brzydka jest, blada i mizerna, ale Jan lubuje się w kontrastach. Po zdrowem ciele Kaśki pragnie dotknąć się wynędzniałej i zniszczonej skóry. To zwykły mu system w wyborze kochanki.
I dziwnie rozdrażniony, podsuwa się bliżej ku Rózi, która z uśmiechem na zgniecionych wargach nie