Rózia przyszła. Stopniowo robiło się cieplej na dworze, i pobyt na strychu nie był bardzo dokuczliwym. Rózia widocznie polubiła nawet swe schronienie, bo nie wspominała nigdy o swych projektach na przyszłość. Kaśka czuła przecież, że tak pozostać nie mogło i że strych mógł być tylko chwilowym przytułkiem dla młodej i zdrowej dziewczyny.
Nie mówiła jednak tego swej przyjaciółce. Bała się ją urazić i wywołać znów potok obelg, który w ustach Rózi miał siedlisko. Znosiła więc Rózi jadło, odejmując sobie od ust, co jej z wielką przykrością przychodziło.
Stała się w niej bowiem zmiana wielka. Trapiące ją od jesieni mdłości ustąpiły prawie zupełnie, a natomiast rozwinęła się w niej zwierzęca prawie chęć do jedzenia, jakiś apetyt straszny, sprawiający prawie ból, gdy zadowolnić go nie była w stanie.
Zgłodniała, wybladła, kręciła się w swej kuchence, jak zwierzę, któremu dostatecznej ilości pożywienia nie dano. Zbierała zeschłe kawałki chleba, ogryzała kości, łupiny od kartofli, drobne swe koszykowe kradzieże obracała na kupno rozmaitych wędlin, bułek, śledzi, ogórków — ale wszystko było napróżno... Było w niej jakieś zwierzę, które pochłaniało wszystko i domagało się jeszcze! jeszcze!
Pomimo tego, twarz jej zapadła i skóra na szyi wyciągnęła się tak, że prawie żyły znać było przez zżółkłą powłokę. Jan spostrzegł tę zmianę. Bez żadnej ceremonji, z niedelikatnością, właściwą tylko mężczyźnie, powiedział jej to otwarcie, sprowadzając wszystkie swe uwagi do następującego zdania:
— A to psia krew zeszkapiała!
Była to jeszcze jedna przykrość, jaka spadła na biedną dziewczynę. Do cierpienia fizycznego dołączył się ból moralny. Kaśka cierpiała na swój sposób. Gotując, piorąc, wynosząc szafliki — zapewne, ale cierpiała także, widząc, jak Jan obojętnieje dla niej z dniem każdym.
Teraz już nie szukał jej po piwnicach i ciasnych przejściach. Czasem nie pozdrowił jej nawet, gdy przechodziła koło niego, — odwracał umyślnie głowę. Ona
Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/236
Ta strona została uwierzytelniona.