Wzruszenie tamuje jej głos, mówić dalej nie może, ale wysoko podniesioną ręką grozi ciągle tej „innej“, grozi w nieubłaganem rozdrażnieniu, dziwnem w tej cichej i łagodnej istocie.
Rózia podnosi głowę i patrzy chwilę na Kaśkę, wielką, silną, wznoszącą swą olbrzymią postać wysoko i potęgującą się jeszcze w ciasnej przestrzeni, w jakiej są obie zamknięte.
— I cóżbyś jej zrobiła, co? — pyta, nie dowierzając energji dziewczyny, którą do tej chwili przywykła uważać za uosobienie bezkrwistej powolności.
— Ja? — odpowiada Kaśka, zaciskając pięście, — jabym jej ślipie wybiła! mordę roztłukła! łeb rozwaliła!... jabym ją... zabiła!...
Ostatnie słowo wymawia przecież ciszej i za chwilę, łkając głośno, osuwa się na brzeg siennika. Teraz już cała energja opuściła ją, — było to sztuczne podniecenie, wywołane przez bezustanne cierpienia. Szlochając i zawodząc żałośnie, spowiada się przed Rózią ze wszystkiego, z całego przebiegu swej znajomości z Janem. Tamta słucha ją ciekawie. Nagle, przerywa opowiadanie Kaśki, pytając niedowierzająco:
— Toś ty nie miała przed nim nikogo?
Kaśka porywa się oburzona.
— Nie wiesz, czy co? byłam do tych por uczciwą dziewczyną... tylko bez niego się ta rzecz stała!
Rózia czuje się podrażnioną słowami Kaśki. Uczciwą dziewczyną! — proszę, więc ona, Rózia, nie była nią nigdy, bo, jak dawno pamięcią zasięgnąć może, włóczyła się już z bandami chłopców po rowach i gęstwinach przydrożnych. Ale niepotrzebnie Kaśka paradę ze swą uczciwością robi i tak się wywyższa. Ona wie, czem może ją upokorzyć i w proch zetrzeć.
— Jan gadał — zaczyna powoli, starając się wszakże nie patrzeć na Kaśkę, — co on względem ciebie nijakich obowiązków, nie ma, bo nie on u ciebie jest pierwszy. Gadał, co wie dobrze od ludzi, żeś ty...
Ale dokończyć nie może. Kaśka chwyta ją za ramię i wstrząsa gwałtownie. Jakto? więc Jan mógł to powiedzieć? on właśnie? Niedość, że jej wyrządził krzywdę tak wielką, jeszcze ją hańbi przed ludźmi?...
Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/238
Ta strona została uwierzytelniona.