aż na trójkątne okienka strychu, czerniące się pustymi otworami na tle szarawego dachu.
— A tam! — mówi szybko, — tam nie ma to panna Kaśka przyjaciółki, co to cały dzień siedzi w schowanku, jak takie, co ryje i tylko je a pije, co jej panny Jan po całych dniach znosi. To panna się nie domyśliła, że oni się zwąchali i tam romanse wyprawiają...
Kaśce wszystka krew uderzyła do głowy. Rózia? — ależ to być nie może! Jakto? więc wtedy, gdy ona odejmowała sobie chleb od ust i głodziła się, aby tylko ją ocalić od hańby, tamta zabierała jej kochanka, męża... Nie! to chyba kłamstwo! Marynka albo kłamie, albo się jej zdaje tylko... To byłoby zanadto podłe! zanadto niegodziwe. Ale Marynka teraz pragnie dowieść, że ma słuszność, że się nie myli wcale i wie dobrze, co mówi. I z całą okrutną szczerością opowiada Kaśce wszystko, co podsłuchała, co podpatrzyła w ciągu tych ostatnich tygodni.
Zresztą, niech tylko Kaśka uda, że nie wie o niczem, przyczai się a pilnie śledzi — odkryje sama całą prawdę i przekona się, że ona, Marynka, wcale nie kłamie. Ale Kaśka już nic nie słucha. Wierzy teraz wszystkiemu, zasłona spada jej z oczów przypomina sobie teraz wiele rzeczy dokładnie i rozumie, dlaczego Rózia nie chce opuścić strychu, a Jan zawsze ucieka, skoro go Kaśka u przyjaciółki zastanie. I to ona! ona sama wprowadziła Rózię do domu i prosiła Jana, aby pozwolił jej nocować na strychu...
I nagle, jak zranione dzikie zwierzę, porywa się Kaśka z ziemi i rzuca ku schodom. Nie zważa na wołanie Marynki, która pragnie ją uspokoić, biegnie jak szalona po schodach, czepiając się murów, poręczy, drąc w przystępie szału odzież, wyrywając włosy...
Jak burza wpada na poddasze, kierując się prosto ku schowanku. Marynka nie kłamała. Choć drzwi schowanka zamknięte, ale ona przez szczeliny desek widzi doskonale Rózię, opartą poufale na piersi Jana. Siedzą tak spokojnie, zatopieni w trywjalnych pieszczotach, których oboje nigdy nie są syci, rozumiejąc się bardzo dobrze w swej chorobliwej namiętności. Ale gwałtowne wstrząśnienie całej ściany przerywa im niczem dotąd
Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/246
Ta strona została uwierzytelniona.