I z całą trwogą i resztą dobrej wiary w serce mężczyzny, któremu oddała wszystko, co miała najdroższego w życiu, wyciągnęła ręce, jakby szukając ratunku i pomocy u tego, który przed chwilą katował ją nielitościwie.
— Janie! zawołała drżącym od wysiłku głosem, — Janie, nie daj mnie brać!... ja nie mogę iść na policję, nie daj mnie!...
Ale głos jej zamarł prędko i łkanie ucichło pod strychem.
Policjanci gwałtownymi środkami przymuszali ją do opuszczenia poddasza i uderzając ją to w plecy, to kopiąc bez litości, przepchnęli przez tłum zgromadzonych kobiet. Jeszcze u progu Kaśka obróciła zbolałą głowę w stronę Jana. Ale on stał wściekły z gniewu, ścierając ciągle krew z twarzy. Miał w swych oczach i upornie zaciętych ustach tę zaciekłość mężczyzny, który rozumie podłość swego postępku, a mimo to nie chce przyznać się do własnej winy. Słyszał dobrze wołanie Kaśki; nawet ten jęk oporny, to błaganie o pomoc szarpnęło nim w pierwszej chwili, ale szybko się opamiętał — głucha nienawiść zajęła miejsce chwilowego odezwania się serca i dlatego stał na środku poddasza głuchy i ślepy na wszystko, co się dokoła niego działo.
Strącona ze schodów Kaśka posłyszała poza sobą cichy szmer kobiet, szmer jej wrogi, pełen ironji i niedwuznacznych żartów. Cała nienawiść, żywiona ku uczciwej dziewczynie przez tę gromadę pobladłych od rozpusty kobiet, zawrzała w szmerze, wlokącym się poza nieszczęśliwą, maltretowaną przez policjantów.
We drzwiach kuchennych, otwartych szeroko, stała Budowska, przerażona, wpółsenna, bledsza niż kiedykolwiek. Kaśka, zobaczywszy ją, krzyknęła radośnie. O! pani obroni ją przed policją, nie pozwoli poprowadzić do cyrkułu, nie odda na inspekcję. I pełna ufności wyrywa się z rąk policjantów, pragnąc czemprędzej dostać się do kuchni. Ale wyrachowanie ją zawodzi. Budowska szybko cofa się w głąb, zamykając drzwi wchodowe, drżąc z trwogi i obrzydzenia przed pokrwawioną
Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/250
Ta strona została uwierzytelniona.