garderoby. Z drugiego pokoju dolatywał głos kobiecy, dźwięczny i miły.
Pan urzędnik przyjmował właśnie jedną z dam, zamiłowanych w hodowaniu piesków. Piesek owej damy, olbrzymi dog o tygrysich pręgach, rzucił się na dziecko stróża i obalił je tak nieszczęśliwie, iż dziecko zraniło się ciężko w głowę. Wskutek tego urzędnik został zmuszony zawezwać osobiście właścicielkę Cezara, dla ściągnięcia z niej kary za puszczanie psa bez kagańca. Uczynił to z przyjemnością wielką — dama była ładna, wiedział o tem. Widywał ją często na ulicy, gdy szła wolno, szeleszcząc czarnymi jedwabiami i prowadząc na rzemiennym pasku Cezara.
Pan urzędnik lubił kobiety. Nosił rzadką grzywkę, jeszcze rzadszą bródkę i bardzo białe gorsy u koszul. Był małego wzrostu, ale miał za to olbrzymie uszy. Uszy te sterczały po obu stronach głowy, jak dwa olbrzymie, żółte wachlarze, i czyniły z pana Rimotata osobistość wielce oryginalną i zwracającą uwagę ogólną. On jednak był z siebie zadowolniony. Lubił fiołki i miał zawsze kilka bukiecików w zapasie. Nawet w tej chwili ofiarował wiązankę tych kwiatków siedzącej przy jego biurku kobiecie. Wysuwał naprzód pierś, zdobną w nieposzlakowanej białości koszulę, i chudemi rękami igrał to z węzłem krawatki, to z grzywką, to z uszami. Ponad nim, na ścianie, wylepionej jasnem obiciem, rozkładały się dwa wyblakłe oleodruki. Mężczyzna w mundurze, przepasany błękitną szarfą, a kobieta, strojna w białą suknię, z brylantowym djademem na czarnych włosach. Oba te obrazy przysłonięte były kawałkiem żółtej gazy. Natomiast na biurku, na ceratowej sofce i takichże fotelach, nie było ani śladu pyłu lub brudu.
Właścicielka Cezara, uśmiechając się złośliwie, gryzła listki fiołków i słuchała banalnych komplementów cesarsko-królewskiego urzędnika. Dokoła niej unosiła się delikatna woń heljotropu i tysiące dżetów błyskało w obszyciach okrycia. Wszystko to zachwycało niezmiernie pana Rimotata, a wskutek tegoż zachwytu uszy jego zabarwiały się lekko różową barwą. Woniejąca i dżetami obsypana dama z jakąś przekorną złośliwością wpatrywała się w zmiany kolorytu tych nad-
Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/253
Ta strona została uwierzytelniona.