— A ty kudłaty paskudnik! ty rusiu proklaty! ty nawet kaiserliche Policei się nie boisz? ny ty będziesz i tu na mnie następować... Herr Policei! herr Policei, der cham macht a kłótnies!
Wezwani policjanci wkroczyli pomiędzy „dzieci jednej matki ziemi“, używając dozwolonej w tym wypadku interwencji kułakowej, a chcąc zaznaczyć, że wyznają równouprawnienie, jednakową dozą kułaków obdarzyli tak Polaka wyznania mojżeszowego, jak i Rusina.
Żydzi jednak nie dawali za wygranę — rozpoczęli gwarliwą rozmowę i Bóg wie, na czemby się skończyło, gdyby nie drzwi, otwierające się z impetem i wpuszczające do wnętrza izby całą gromadę jakichś mężczyzn i policjantów.
Jeden ze świeżo przybyłych zwraca ogólną uwagę swą komiczną powierzchownością. Krótki, gruby, z twarzą jowjalną, oblaną purpurową falą krwi, zda się tryskającą z poza sinego naskórka, idzie na czele całej gromady, gestykulując i rozprawiając żwawo.
Czarne jak smoła włosy i takież oczy, biegające pośród zakrwawionych białek, nos krogulczo zakrzywiony, nadawały mu postać włoskiego bandyty. Ale olbrzymia tusza, a zwłaszcza wyraz dobroduszności i jowjalnej wesołości, rozlanej na wygolonej twarzy, przeczyły krwiożerczemu powołaniu. Śmiał się nawet głośno, serdecznie, szerokim, porywającym śmiechem, odsłaniając dwa rzędy zczerniałych zębów i trzymając się za boki. Wszedł z gołą głową, bez kapelusza, a teraz, nie przerywając śmiać się, wyciągnął z kieszeni olbrzymią, ponsową w kraty chustkę i zawiązał ją sobie koło głowy, tworząc w ten sposób rodzaj turbana.
Drugi z pojmanych był zupełnem przeciwstawieniem wesołego jegomościa. Długi, chudy, rasowy, z energicznie markowaną maską twarzy, starannie wygolony, wyglądał na człowieka dobrego rodu, strąconego chwilowo w kałużę pijaństwa i rozpusty. Blady jak ściana, wodził błędnemi oczami po obecnych i chwiał się na nogach, nie mogąc odzyskać utraconej równowagi. Na twarzy miał ślady ceglastej, tłustej farby, a na jednym
Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/255
Ta strona została uwierzytelniona.