Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/261

Ta strona została uwierzytelniona.

dzony i ośmieszony w taki sposób. Jak wściekłe zwierzę, rzucił się na fotelu, i nie patrząc na policjantów nakazał sekretarzowi spisać akt oskarżenia.
Pojmani zachowywali się przez ten czas dość spokojnie. Ziomek tylko zapragnął się podnieść z ziemi, czyn ten jednak okazał się połączony z niektóremi trudnościami. Wreszcie, przy pomocy Uriela, dwóch, policjantów i biurka pana Rimotata, dźwignięto tę masę cielska rozkładającego się już za życia, pełnego zepsutych soków i alkoholu.
Pan sekretarz, wodząc nosem po papierze, pisał zawzięcie protokół, dyktowany przez samego pana Rimotata, a uzupełniany komentarzami policjantów. Już cała stronica, zapisana gęstem pismem, szarzała na stole, lśniąc świeżym jeszcze atramentem, gdy nagle Ziomek, odbywszy krótką a cichą naradę z Urielem, przystąpił do biurka.
Panie komisarzu dobrodzieju, psiago łaskawa — zaczął, przewracając oczami, — po kiego djabła pan komisarz tak brzydką sprawę każe rozmazywać?
— Panowie wszczęliście burdę uliczną! — odpowiedział Rimotat, prostując się majestatycznie, — naruszyliście spokój uliczny i godziliście na życie cesarskiego sługi. Nie mogę puścić podobnych rzeczy bezkarnie!.
Ziomek machnął ręką.
— Ha! psiaga, może to i prawda, ale według mnie, zamiast rozmazywać, należy taką sprawę lepiej... zamazać!
I szerokim, brudnym palcem, umaczanym w ślinie, zamazał szybko całą stronicę, czyniąc z pięknego pisma pana sekretarza wspaniałą plamę szaro-brudnego koloru.
Ujrzawszy bohaterski czyn swego kolegi, i Uriel wybuchnął szalonym śmiechem i rzucił się w objęcia przyjaciela. Ziomek zawtórował mu triumfująco i tem samem dał znak do ogólnej wesołości.
Śmieli się policjanci, zatykając przez uszanowanie usta czakami; śmieli się w drugiej izbie żydzi, nie wiedząc, o co chodzi; rechotali się chłopi, mnąc czapy w czerwonych łapach; uśmiechała się blada kobieta,