Blady chłopak nie oponował, nie przeczył. Powiedział „niech tak!“ i nie cofał tego słowa. Nagle, pod oknem zagrała katarynka. Wesoły walczyk wdarł się przemocą przez zamknięte okno.
Małoletni przestępca rozjaśnił twarz. Uśmiechnął się na odgłos tej melodji. Nawet usta złożył jakby do gwizdania, ale gwizdać nie śmiał.
W tej samej chwili komisarz podpisywał protokół i surowym głosem nakazał odprowadzenie „złodzieja“ do więzienia karnego, gdzie miał, według już woli sędziów, przebywać czas dłuższy lub krótszy, stosownie do humoru i stanu organów trawienia tychże reprezentantów sprawiedliwości.
Chłopak z najwyższą obojętnością przyjął ten rozkaz. Chwilę jeszcze słuchał głosu katarynki, pokręcił głową, jak szczygieł, spojrzał z pode łba na pana Rimotata, a mruknąwszy przez zęby:
— A to piernik! — zwrócił się ku wyjściu.
Za chwilę znikł we drzwiach, popychany i potrącany przez policjanta, który się śpieszył na nową obławę.
Teraz nadeszła kolej na Kaśkę.
Z ciemnego kąta podniosła się straszna, wstrętna od smug krwi, zasklepionych na szyi i twarzy. Gdy stanęła przed panem Rimotatem, obracając ku niemu swą twarz pokrwawioną, wzdrygnął się cesarsko-królewski urzędnik i sięgnął czemprędzej po kapsułkę Guyota.
Szybko rozpoczął badanie.
Ona odpowiadała cicho, gdyż nerwowe kurcze zaciskały jej gardło. Powiedziała przecież, jak się nazywa i gdzie mieszka. Gdy wszakże pan Rimotat zapytał o przyczynę kłótni i bijatyki, zamilkła, patrząc ponuro w ziemię.
Dokoła niej snuli się policjanci, wprowadzając coraz to nowych jeńców. Miałaż ona wobec tego całego tłumu opowiadać o swej niedoli, o nieszczęściu, jakie ją spotkało, — o zdradzie Jana i nikczemności Rózi?
Pan Rimotat doszedł do kulminacyjnego punktu rozdrażnienia nerwów. Dziś wszystko sprzysięgało się przeciw niemu. Teraz jeszcze ta dziewka milczy jak
Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/264
Ta strona została uwierzytelniona.