Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/266

Ta strona została uwierzytelniona.

była kobietą, więc i postępowaniem nie różniła się od płci swojej.
Gdy wypuszczona z furdygi znalazła się wreszcie na ulicy, doznała nagle jakby olśnienia. Początkowe odrętwienie, które ustąpiło cichemu przeżuwaniu myśli ukołysało ją stopniowo. Zrywała się wprawdzie chwilami z bolesnym jękiem, zwłaszcza gdy obraz Rózi stanął jej przed oczami, ale to odosobnienie od światła ulgę jej wielką czyniło.
Na ulicach panował ruch wielki, prawdziwy ruch popołudnia niedzielnego. Ściemniało się już nawet, a podwójna fala ludzi płynęła w stronę gmachu teatralnego. Jedni powracali z popołudniowego przedstawienia, drudzy dążyli na wieczorne. Szli śmiejąc się, pełni, pustoty, zaczerpniętej z wesołej operetki, której walce drgały, gwizdane w powietrzu.
Kaśka stała chwilę na środku ulicy, niepewna, w którą iść stronę, wychodząc z więzienia, obmyła twarz i starła ślady krwi zakrzepłej na skroniach. Pomimo to jednak wyglądała odrażająco, posiniaczona i podrapana, a poszarpana odzież odbijała dziwnie od świątecznej czystości przeciągającego tłumu. Ten i ów popatrzył na tę wielką, barczystą dziewkę, zbitą i obszarpaną, stojącą samotnie na środku ulicy. Niektórzy śmieli się, inni krzywili znacząco. Kaśka uczuła, że zejść tym ludziom z drogi musi i że iść powinna. Ale gdzie? dokąd?
Policja zrobiła swoje. Zapewne — wzięła kobietę, robiącą burdy, i zamknęła ją dla poprawy w ciemnej izbie, dając za pożywienie cuchnącą wodę i chleb twardy. Poczem wyrzucono winowajczynię na ulicę, a na pożegnanie dano tęgiego kułaka i posłano za nią jedno słowo, dla wzmocnienia i utrwalenia w dobrem:
— Łajdaczka!
Słowo to brzmiało dokoła jej głowy, wciskało się natrętnie w uszy i pozostawało w niej uparcie. Uczuła się bardzo spodloną i sponiewieraną tą pierwszą publiczną chłostą, jaką otrzymała. Spojrzenia przechodniów dopełniały reszty. Nie miała nawet chustki, aby ukryć swe potargane włosy, zlepione krwią, która się zimną wodą zmyć nie dała.