rjera widniała już zdaleka w mdławem świetle latarni. Powoli przebyła tę drogę i wydostała się na pola, ciągnące się wzdłuż miejskich wałów. Odetchnęła swobodnie, nie widząc ludzi, i powlokła się w stronę ogrodu Inwalidów. Poczem zwróciła się w bok i, idąc wciąż krętemi ścieżkami, znalazła się w krzakach, pokrywających stromy brzeg Wysokiej Góry.
Ciemno już było zupełnie. W gęstwinie trzeszczały suche gałęzie pod ostrożnie stawianemi stopami. Szepty, urywane słowa, niekiedy przekleństwa, wydobywały się z szczelnie posplatanych gałęzi, okrytych nocnemi cieniami. U stóp góry miasto połyskiwało tysiącem świateł, strzelając w górę czarną masą wież lub krzyżów. Gdzieniegdzie, na stromym stoku góry, bielał jeszcze śnieg nieroztopiony, a gęsto ustawione pnie drzew tworzyły miejscami formalne kryjówki, zasnute bezlistnym i jeszcze krzakami. Wilgoć i przenikliwe zimno wydzielało się jeszcze z tej ziemi rozmokłej, nieogrzanej promieniami słońca. A przecież co chwila Kaśka potykała się o jakąś istotę ludzką, przytuloną do wilgotnej ziemi, drżącą w podartych łachmanach, skurczoną pod pniem drzewa. Czasem była to większa grupa ludzi, szeptających między sobą, naradzających się wśród tej nocnej ciszy nad sposobami zdobycia może... kęsa chleba. Pomiędzy drzewami błąkały się postacie kobiece, schylone, obszarpane, straszne w swem zbydlęceniu, ohydne, niegodne miana kobiety. Od czasu do czasu przeciągał patrol, złożony z kilku zaspanych żołnierzy. Patrol ten był ślepy i głuchy na to, co się dokoła niego działo. Pomijał rzeczywistych zbrodniarzy, napadając na istoty mniej szkodliwe, a nędzą i głodem do włóczęgi zmuszone.
Była to jedna wielka jaskinia zbrodni i rozpusty której za płaszcz służyły nocne cienie, a za siedlisko krzaki leszczyny. Złodzieje, rozpustnice, nędzarze, tłoczyli się, kłócili, zabijali, kochali nawet w tych kryjówkach, staczając ze sobą walkę o byt, o kawałek chleba, o suchsze miejsce dla złożenia głowy...
Kaśka wsunęła się także w te krzaki i usiadła na obalonym pieńku. Głodna była i dopiero teraz głód poczuła. Nie miała ani grosza, a zresztą, gdyby nawet
Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/268
Ta strona została uwierzytelniona.