miała pieniądze, czuła, że trudno jej będzie wstać i pójść dalej. Do Budowskich wrócić nie mogła; czuła, że straciła miejsce, do którego wstyd nie dozwalał jej powracać. Nie znała więcej nikogo i nie miała żadnych drzwi, do których zapukaćby mogła. Przechodzący patrol przejmował ją strachem, przytulała się do pnia drzewa, kryjąc się o ile możności w cieniu. Wiedziała, co ją spotka, gdy policja zastanie ją obszarpaną, samą, siedzącą wśród gęstwiny. Dojmujące zimno przenikało całe jej ciało, zęby dzwoniły, uderzając o siebie. Włożyła w usta palec, pragnąc umniejszyć przykrość podobnego drżenia. Z głodu chwytały ją mdłości i ślina płynęła do ust. Oddałaby w tej chwili kilka lat życia za kawałek chleba.
Siedziała tak długą chwilę, gdy nagle drgnęła, zobaczywszy wysoki cień przed sobą. Była to kobieta chuda, okryta szmatami, z rozczochraną głową i strasznym wyrazem twarzy. Tylko dwa rzędy wspaniałych, białych zębów błyskały z warg bezkrwistych, zeschłych, jak całe ciało, przeświecające z pod dziurawej odzieży.
— Czego tu chcesz, wiedźmo jedna? — wyszeptała ochrypłym głosem; — idź stąd, to mój plac...
Kaśka podniosła głowę.
— Pozwólcie mi trochę posiedzieć, pniaka wam nie ugryzę — odpowiedziała wolno, z najwyższym wysiłkiem; — chora jestem, jak odejdzie ode mnie, to pójdę...
Kobieta wzięła się pod boki.
— Jakeś chora, to gnaj do śpitala, a porządnym ludziom drogi nie zawalaj!
Kaśka nie usuwała się przecież, pomimo braku gościnności, jakiego doznała.
— Jesteście przecież kobieta, to musicie mieć litośne serce — wyszeptała; pniak duży, pomieścimy się obie.
— Kobieta postała chwilę, jakby namyślając się nad tem, co zrobić miała. Wreszcie litość przemogła złe usposobienie, bo machnąwszy ręką, nieznajoma usiadła koło Kaśki, maczając swe źle obute nogi w roztopionej ziemi.
Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/269
Ta strona została uwierzytelniona.