Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/271

Ta strona została uwierzytelniona.

— A cóżeś ty zmalowała? świstnęłaś co? sujkę komu dałaś? grzebnęłaś kogo? no, gadaj, morowa lalu!
Kaśka potrząsnęła głową.
Nie — nie zabiłam nikogo. Przecież nie chciała się spowiadać ze swoich postępków przed tą kobietą. Tak, jak przed panem Rimotatem w inspekcyjnej izbie, zamilkła, tłumiąc w sobie ból i przyczyny tego bólu. Nieznajoma uczuła się obrażoną.
— Ho! jaka mi marmuzela, sekretnica! nie chce wydusić, boi się! Cóż to ja wyzieram na prześpiegaczkę? A dawnoś wyszła z furdygi?
— Po południu!
— Żarłaś co!
— Nic.
— Na, żryj! a nie obetkaj się zanadto i nie połam zębów: Hu! ha! to ci ananasy taki chleb. Wojtek forspan mi go dał... wiesz, ten Wojtek połamany... to mój kochanek.
Mówiąc to, podawała kawałek zczerstwiałego chleba. Ręce trzęsły się Kaśce, gdy uchwyciła to nędzne pożywienie, które poniosła do ust z żarłocznością wygłodzonej bestji.
Kobieta patrzyła chwilkę, poczem, wyjąwszy z włosów dwie pogięte szpilki, rozrzuciła dokoła resztki zrudziałych kosmyków.
— Łeb boli szelma — zaczęła, wyciągając nogi w kałuży i klapiąc niemi po błocie; — jak służba psia jucha nadejdzie, to każę im ugotować czarnej kawy i podać sobie w łóżku. Tylko taładajstwo się powlokło i dzwonka nie mam!
Nagle poczęła się śmiać serdecznie.
— Wiesz ty, kolko cholerna, że ja miałam ćtery pokojów i sługę. Cały dzień ją po pysku waliłam, a w nocy to ćterdzieści razy kazałam jej wstawać i kawę czarną gotować. Ot tak, prost bez złość. I ja byłam sługą to jak mnie potem los spotkał, to się pomstowałam, na kim wlazło. Potem sama zeszłam na wycierkę, ale com użyła, tom użyła!
Przeciągała się teraz, przechylając w tył głowę. Chude ramiona podawała w tył i przymykała oczy. Poczem trąciła znów Kaśkę i spytała: