Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/272

Ta strona została uwierzytelniona.

— A ty masz kochanka?
Kaśka przestała jeść, bo kurcz nerwowy zacisnął jej gardło, nie była w stanie odpowiedzieć na rzucone sobie pytanie.
Nieznajoma nie czekała na odpowiedź.
— Masz pewnie jakiego smarowoza, co cię w trąbę puści... znam ja to, znam! Weźmie porządną dziewkę, a potem ją wykieruje na śmiecie. I mnie tak jeden maszkara zrobił. Niech go pomsta spotka! Ot, raz to najtrudniej, potem to już się otrzaska i tak już na przepadłe... I ty tak zejdziesz.
Kaśka porwała się z pniaka..
Co? ona miałaby zostać tem samem, czem ta kobieta? Miałażby się zwalać do tego stopnia i upaść bez powstania? Czyż dla niej niema ratunku? niema już wyjścia?
— A patrz, żebyś dziecka nie miała — skrzypiał dalej głos nieznajomej; — to szczenię musiałabyś gdzie zdusić, albo podrzucić, jak ja moje, bo w służbę cię z dzieciakiem nikt nie weźmie, a funduszów na mamkę nie masz. To najgorsza cholera i bez to my wszystkie idziemy na marne.
Na marne! Tak! Kaśka nie pomyślała o tem nigdy. Dziecko. Zimny dreszcz przebiegł ją na to słowo; szukać musi innej służby, boć ją Budowscy już nie przyjmą.
— Chłop każdy łajdak, nawet ci szmaty nie zapłaci — ciągnęła dalej kobieta; — turbacja na twoim łbie, a potem to jeszcze plują i na dziecko sobaczą. Tak to już!...
Kaśka porzuciła trzymany w ręku kawałek chleba i poczęła przedzierać się przez krzaki, kierując się ku miastu. Pędził ją jakiś szalony strach, nieokreślona trwoga... chciała zobaczyć Jana i, upadłszy mu do nóg, prosić o przebaczenie za to, co zrobiła.
Wszystko, byle nie to! byle nie zostać taką kobietą, jak ta której chleb przed chwilą jadła.
— A cóżeś tak wyciągnęła swoje giczały, chorobo czeska? Nawet mi za żarcie nie podziękujesz? — wołała nieznajoma. — Gnaj, gnaj! przyjdziesz nazad! nie takie jak ty stąd drałowały... a nazad lazły, oj, oj!