podkrążone oczy świadczyły o wewnętrznem cierpieniu tej istoty, niedawno jeszcze młodej i zdrowiem tryskającej.
Teraz, gdy zrozumiała stan swój i przeczuła dziecko, ukryte w łonie, troszczyła się dnie całe nad przyszłością i nieuniknioną nędzą, w jaką popaść miała. Słowa obdartej kobiety, rzucone za nią tej chłodnej, smutnej nocy, kiedy wypuszczona z furdygi, jak zwierzę bezdomne błąkała się po Wysokiej Górze, słowa te brzęczały jej ciągle w uszach, nie dając jej ani na sekundę spokoju. Co zrobi z dzieckiem, skoro na świat przyjdzie? Czy ma je porzucić na ulicy, lub położyć pod próg szpitala, jak to inne kobiety robią? Nie — ona tego nie zrobi, boć suka szczenię swe tuli i zabierać nie dozwala. Do służby jednak z dzieckiem nikt ją nie przyjmie. Mogłaby oddać dziecko na wieś do mamki, ale na to trzeba mieć trochę pieniędzy, choć kilka guldenów, a ona zaledwie parę centów dziennie zarobić może...
I noce całe leży bezsennie, wpatrzona w przestrzeń, rozmyślając nad zebraniem pieniędzy dla opędzenia kosztów. Ona sama — to mniejsza! ale dziecko! dziecko pójdzie na marne, jak to przepowiedziała ta ohydna kobieta, spotkana na Wysokiej Górze, podczas pamiętnej dla Kaśki nocy.
Dokoła niej, w ciasnej izdebce, wśród zaduchu i ciemności, śpią jej współlokatorowie, oddychając ciężko. Nawet wśród nocnego spoczynku trapią ich sny męczące. We śnie kończą pracę, rozpoczętą na jawie. Mięszają wapno, roznoszą szafliki, podają cegłę, spinają się na rusztowania. Niekiedy w kołysce zapłacze niemowlę, lub zaskomli pies, drzemiący w kąciku. Wszyscy przecież śpią twardo, tym snem, właściwym tylko spracowanym nędzarzom.
Kaśka niemniej spracowana, przecież czuwa. Wsparta na ręku, trawi się cała w bezsilnej i próżnej chęci wydobycia grosza. Gorączka ją ogarnia. Sprzedać cokolwiek?
Nie ma już nic na sprzedaż. Pościel i trochę bielizny przeszły na własność mularzy. Niedostateczna strawa w pralni zmusza ją do zakupywania drobnych
Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/277
Ta strona została uwierzytelniona.