Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/278

Ta strona została uwierzytelniona.

wiktuałów, które spożywa z żarłocznością zwierzęcia. Nie ona temu winna. Jest w niej druga istota, łakoma, chciwa, niewyrozumiała, niepojmująca niedostatku, nieznająca jeszcze braku środków dla zaspokojenia głodu.
I to stworzenie nasycać Kaśka, bądź-co-bądź, musi. Nieubłagane jest, gdy głód mu dokuczy... nie waha się zadawać najprzykrzejszych męczarni.
Kaśka ma jeszcze jeden towar na sprzedaż. Tym towarem jest jej własne ciało. Ale wrodzona uczciwość wzdryga się przed tą ostatecznością. Serce w niej zamiera na myśl podobnego poniżenia.
Pralnie, w której Kaśka znajdowała do tej chwili zarobek, nagle zamknięto. Wskutek niedozoru, lub z własnej woli właścicielki, zginęło kilka koszul feldfeblów i podoficerów.
Kaśka znalazła się znów na bruku po dwutygodniowej pracy. Mularze, u których mieszkała, widząc ją bez zajęcia i nie widząc żadnych korzyści z lokowania u siebie tej nędzarki, wymówili jej „kąt“, oddając innemu lokatorowi. Wszystkie nieszczęścia waliły się na jej głowę, popychając na dno przepaści.
Ona wszakże walczyła jeszcze, podnosząc głowę, pomimo ogromu niedoli.
Głodna, obszarpana, powlokła się na miasto, szukając „roboty“, do której resztę sił oddałaby chętnie za prosty kawałek chleba.
Dzień wiosenny śmiał się w rozkosznej pełni. Jeszcze śnieg leżał nad rynsztokami, a przecież u góry świeciło jasne słońce, pokryte delikatną, przejrzystą zasłonką. Okna domów, zamknięte szczelnie podczas zimy, otwierały się leniwe, jak oczy argusa, jedno po drugiem, chłonąc w ciemne wnętrze mieszkań jasność i woń wiosenną. Kobiety migały lakierowanymi bucikami i pomalowanemi twarzami z pod gęstych welonów. Mężczyźni, drżący w zbyt lekkich wiosennych okrywkach, nadawali sobie miny zwycięsców. Wystawy sklepowe wylewały ze swych okien całe gamy jasnych barw, śmiejących się w fałdach lekkich tkanin i kulistych zgięciach parasolek... I całe to przedpołudnie wiosenne zdawało się jakiemś preludjum do harmonijnej melodji,