Słońce miało się ku zachodowi. Miasto chłonęło w siebie resztę światła i ciepła, wysuwając ze siebie ponure i smutne cienie. Bezlistne drzewa Plantacji, wałów, przecinających miasto, wznosiły się, jak szkielety, czekające na osłonę. Kaśka szła bezustannie z głową schyloną, okrążając place, sznurkując wzdłuż ulic, przeciskając się przez ciasne zaułki. W wędrówce tej podobną była do hieny, zamkniętej w klatce, do żyda tułacza, krążącego bez celu, bez świadomości spoczynku. Nie patrzyła na ludzi, — byli jej obojętni; czuła tylko, że noc się zbliża, a z nią konieczność ukrycia się pod jakimś dachem. Nie czuła chwilowo głodu, ale lęk przed nadchodzącą nocą dręczył ją niewypowiedzianie. I szła, szła wciąż, spoglądając na ciemne okienka piwnic, czerniące się wzdłuż murów. O! gdyby dostać się do wnętrza takiej piwnicy i pozostać tam noc całą! Bezwarunkowo, byłoby to rzeczą niewątpliwie najbezpieczniejszą.
Ciemnawo już było, gdy Kaśka znalazła się nagle pod parkanem, okalającym Politechnikę. Pusto było w tej części miasta, zamieszkanej przeważnie przez arystokrację. Wysokie, białe kamienice wznosiły się jak rzeczywiste pobielane groby, mieszcząc w sobie trupy, gnijące w bezczynności lub rozpuście. Groby te błyskały rzędami okien czarnych, smutnych jak jamy oczne w nadpróchniałej czaszce. Tu dogorywały wielkie rody kraju, stawiając sobie za życia grobowce. Tylko wśród tego cmentarzyska wznosił się gmach Politechniki jakiś zdrowszy, czerstwiejszy, otwarty szeroko dla przyjęcia odgłosów, które wiosenne fale z miasta przynosiły.
Kaśka mimowoli usiadła pod parkanem i oparła zmęczoną głowę na powalonym pniaku. Wiedziała, że długo tak siedzieć nie może, choć nigdzie nie widać było czarnej sylwetki policjanta. Postanowiła tylko odpocząć krótką chwilę i pójść dalej... dalej...
Nagle, ktoś szarpnął ją za ramię.
Był to głuchoniemy chłopak, uczeń Wodnickiego. Wychodził z pracowni po wieczorny posiłek. Za chwilę miał wrócić, gdyż spał tam zawsze u stóp Switezianki lub Mojżesza, śmiejąc się przy przebudzeniu z niekształtnych stóp Św. Apostołów.
Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/287
Ta strona została uwierzytelniona.