Z podartego kaftanika Kaśki wychylało się gołe ramię, bieląc się w urywanych blaskach. Ramię to rysowało się jasną plamą wśród ciemnych gałganów, występując w świetle, lub znikając w cieniu.
Kaleka nachylił się nad zasypiającą dziewczyną. To białe ciało żyjącej kobiety pociągało go ku sobie i dopraszało dotknięcia. Do tej chwili dotykał się tylko marmurowych lub gipsowych ramion posągów — nie mógł się oprzeć pokusie. Wyciągnął rękę i posunął palcami po ramieniu Kaśki. Choć ciało było chłodne, chłopiec poczuł żar, przebiegający mu palce — zmieszany, cofnął się w przeciwległy kąt, mrucząc jak dzikie zwierzę. Cóż, u djabła, miała ta dziewczyna pod skórą, aby tak parzyło?
Kaśka tymczasem spała twardo, zapadając w stan, graniczący z bezwładnością. Ponad nią posąg Switezianki unosił się lekki i smukły jak wodna lilja. Spiąca u stóp posągu dziewczyna pełnym swym korpusem stanowiła zupełne przeciwstawienie do tej dziewiczej postaci, bielejącej wśród ciemności. Niemniej przecież ta potężna szyja, pełne ramiona, wspaniałe piersi i silne biodra stanowiły pyszny materjał dla stworzenia typu kobiety-olbrzymki, kobiety roboczej, kobiety matki.
Gasnąca świeca rzuciła jeszcze jeden blask, obejmując razem tym przelotnym promieniem martwą Switeziankę i żyjącą Karjatydę.
Za chwilę obie utonęły w ciemnościach.
∗ ∗
∗ |
— Pociągnij wyżej to prześcieradło, niezgrabo jedna!
Kaśka usłuchała i drżącą ręką wciągnęła na obnażone biodra cienką zasłonę.
Stała tak nawpół naga w blasku dziennym, spowinięta od pasa w zwoje przybrudzonego, białego perkalu. Nogi całe miała zasłonięte, tylko końce palców nabrzmiałych widać było z pod nieźle ułożonej draperji. U pasa spięto perkal na kilka szpilek, których czarne ostrza odbijały od białej tkaniny. Tylko tors