Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/294

Ta strona została uwierzytelniona.

chciała naciągnąć na siebie jakąś firankę, i szybko wskazał stojącemu przed nim mężczyźnie odległy kąt pracowni.
— Tam jest medaljon!
Dziennikarz — gdyż niezawodnie ów pan z pokrzywionym kapeluszem musiał być dziennikarzem — posunął się drobnym kroczkiem we wskazanym kierunku.
— To? — zapytał, przymrużając oczy i marszcząc się jak stara cytryna, — to? cóż to ma być?
Wodnicki uśmiechnął się nieznacznie.
— Nie wiesz pan?
— No tak! niby... ale po cóż te dzioby, po cóż ta bruzda pod okiem? w sztuce należy szukać ideału, inaczej brud i kał nas owionie.
Stał sam brudny i skalany naprzeciw tej twarzy, choć pooranej bruzdami, a przecież pięknej szlachetnym wyrazem rozumnej powagi i pełnej ducha, pomimo szpetoty zewnętrznej. On nie widział w małoduszności swej tego wyrazu, tej prawdy pięknej, czystej jak kryształ, która, odbijając zmazy, uwidocznia i piękno; brudną duszą szukał tylko kału i brzydoty, a znalazłszy jej choć odrobinę, wyciągał na wierzch i starał się przyćmić nią rzucające się w oczy piękno. Miał kilka utartych frazesów o ideale, o estetyce, o jakimś dziwacznym, a wynalezionym przez siebie konserwatyzmie i bryzgał nimi co chwila z miną pyszałka i rzeczywistego znawcy.
Wodnicki zaprzestał na chwilę swej roboty i spojrzał z litością na tę drobną postać, tak nędzną, tak małą wobec jego prac i jego olbrzymiego talentu. Medaljon historyka był oparty o podstawę Mojżesza. Wspaniała, wielka postać biała, surowa, wznosiła slę ponad głową małego dziennikarza o przekrzywionym kapeluszu i zdawała się kamiennemi źrenicami mierzyć z pogardą wykrzywione usta znawcy.
— Czy pan myślisz, że daleko zajdziesz na tej drodze, po której kroczysz? — zaczął znów ironiczny jegomość; — utworzyliście sobie nową szkołę i wojujecie w niej brudem i błotem. Piękno przedewszystkiem,