Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/298

Ta strona została uwierzytelniona.

zechcesz, to możesz wziąć sobie tę dziewczynę, choć zdaje mi się, że miałbyś pan z nią teraz niepotrzebny kłopot.
Kaśka szybko otworzyła oczy. Oh, zrozumiała dobrze, co w tej chwili mówili o niej ci dwaj mężczyźni. Skąd ten mały rzeźbiarz ma prawo darowywać ją temu panu, który tak źle na nią spogląda? Była biedną i głodną, to prawda. Zgodziła się nawet z tej nędzy stać nago i lepić się z gliny, ale przecież nie zgodziłaby się nigdy na tego rodzaju hańbiący upadek.
Ale dziennikarz uspakaja wprędce jej oburzenie.
— Phi! — odpowiada po chwili, odwracając oczy od nagiego ciała kobiety, — to zabrudne, ja nie lubię wdawać się z motłochem. Od czegóż są damy?
I założywszy nogę na nogę, zagwizdał walca z Gasparone.
Nastała długa chwila milczenia. Kaśka mdlała prawie ze znużenia, nie śmiejąc poruszyć się z miejsca. Krzepiła ją myśl spodziewanej zapłaty, za którą kupi sobie trochę cieplej strawy.
Nagle, dziennikarz odezwał się piskliwym głosem.
— Idziesz pan jutro do teatru?
— Zapewne — odparł rzeźbiarz, — mam wstęp wolny. A pan będziesz?
— Nie!... recenzję już napisałem, nie potrzebuję chodzić!...
— Jakto? — zapytał Wodnicki, — recenzję napisałeś pan przed przedstawieniem?
Dziennikarz ściągnął usta do pogardliwego uśmiechu.
— Spodziewam się! ja zawsze tak robię. Dostanę egzemplarz, przewertuję, a potem ciach! ciach! i już autor urządzony. Na tego jutrzejszego to od roku sobie ostrzę pióro. To też mu przyłożyłem. Sztuka musi upaść... głupiec jakiś! nic sobie ze mnie nie robi! ja go nauczę respektu!...
Wyciągał chudą rękę, grożąc w powietrzu niewidzialnemu wrogowi. Śmieszny był w tej chwili z tym zapałem karlim, z tą miną znieważonego liliputa. Porwał się z miejsca i wspinał się na palce, aby być większym, a głos nabrzmiewał sztucznem zgrubieniem.