Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/303

Ta strona została uwierzytelniona.

pełnienie celu, do którego mnie stworzono! Patrzcie, jak cierpię! spójrzcie na usta moje, jak gorżko skarżą się, pomimo milczenia! Wina moja wielka, ale cierpienia nie mniejsze, a wy, którzyście mnie pchnęli w przepaść, gdzież jest kara wasza?...“
Kaśka przez cały tydzień przychodziła do pracowni coraz spokojniejsza i, pomimo obawy o przyszłość, sypiała czasem kilka godzin bez przerwy. Głuchoniemy przywiązał się do niej nakształt psa wiernego i starał się wszelkimi sposobami osładzać jej dolę. Wystarał się dla niej o kawałek podartego koca i z uroczystą miną wręczył jej to okrycie. Kaśka nawzajem dzieliła się z nim pożywieniem, jakie przynosiła ze sobą — i tak te dwie nędze wspierały się wzajemnie. Chłopak sypiał teraz w kąciku na gołej podłodze, podłożywszy sobie tylko kułak pod głowę. Dopóki ogarki świecy, ustawione na postumentach, tliły, rzucając niepewne blaski, dotąd chłopak wpatrywał się uporczywie w układającą się do snu Kaśkę. Obecność tej wielkiej, tęgiej dziewczyny niepokoiła go dziwnie — kręcił się długo na podłodze, zanim zasnął. Nie dotknął się jej przecież więcej — budziła w nim obawę i szacunek. Obawiał się jej silnej pięści, choć nieraz przychodziła mu ochota pogłaskać jej gładkie ciało, różowiące się wśród promieni wiosennego ranka. Ona zdawała się nie dostrzegać nawet tego niepokoju, jaki bezwiednie budziła swą osobą. Wstawała rano już zmęczona, jak ten król duński, który pytał codziennie otaczających go dworzan: — „Więc jutro dzień jeszcze?“
Pewnego poranku dżdżysto i chłodno było na świecie. Oziębiło się nagle, a zimny deszcz bił w szyby pracowni. Kaśka drżała z zimna, stojąc nieosłonięta prawie niczem na środku wielkiej i wysokiej izby. Wodnicki, jakiś chmurny i zamyślony, pracował leniwie, gdyż, jako organizm bardziej wrażliwy, był niezmiernie czułym na zmiany powietrza. W kącie pracowni siedział głuchoniemy smutny i skurczony, jak pies, któremu słota dobry humor odbiera.
Deszcz bił w szyby ze zdwojoną siłą. Strugi wody spływały po taflach szklanych, znacząc się lśniącemi bruzdy. Zdaleka dochodził plusk wody, spadającej szu-